poniedziałek, 29 grudnia 2014

"Jest Pan człowiekiem"

Nawet myślałam już, żeby o tym napisać przed Świętami. Że oni też są ludźmi. Ale w świątecznej bieganinie nie starczyło mi czasu. A potem zapomniałam. Dziś, dosłownie przed chwilą Ktoś mi o tym dobitnie przypomniał.

Niewiele ponad tydzień temu spotkałam Ich...przyszłam do nich i to, co stamtąd wyniosłam to to, że spotkałam ludzi. Dobrych ludzi. Chociaż najczęściej inni ludzie (i ja też!) na nich krzywo patrzą. Oni pokazali mi, że są ludźmi. Dzisiaj jednemu z nich sama to mówiłam. Że jest człowiekiem. Że wciąż jest człowiekiem.

środa, 17 grudnia 2014

Nic, tylko się załamać

Jak to powiedziała Kasia, dziś nie będzie uśmiechów z MIMu, tylko smutki z MIMu.

Czasem wykazuję się ponadprzeciętnym poziomem niemyślenia.
Na przykład dziś przy tablicy na WDMie, kiedy to okazało się, że nie potrafię napisać definicji relacji. Problem w tym, że definicja relacji była na wykładzie 9. października, a mamy połowę grudnia. I jest naprawdę prosta, a co gorsza FUNDAMENTALNA dla tego, co teraz robimy, czyli dla częściowych i liniowych porządków.
No cóż. Jak to powiedział Ryś, przejdę do historii jako "ta, która nie zna definicji relacji". Ha, już egzamin ze starożytnej u drPJ nie jest mi potrzebny, już przeszłam do historii.

RELACJĄ na zbiorze liczb naturalnych nazywamy dowolny podzbiór produktu kartezjańskiego NxN, (czyli dowolny podzbiór zbioru wszystkich par uporządkowanych <a,b>, gdzie a,b są naturalne, a pary uporządkowane to coś takiego: <a,b>={{a},{a,b}}).
Jasne jak słoneczko. Zapamiętam na wieki.

wtorek, 16 grudnia 2014

Uśmiechy z IHu

Mało oryginalny tytuł.
Ale cóż poradzić. Jakoś nie mam inwencji twórczej.

Historia Starożytna, ćwiczenia

Omawiamy Iliadę (Homer oczywiście). Dlaczegóż to Agamemnon został dowódcą wyprawy. Krążymy wokół sedna i krążymy...
prof ŁNS: Czyli kto pierwszy zorganizuje wyprawę zostaje dowódcą. Nawet jak jest ostatnią ciurą...

Arystofanes, Lizystrata:
(student) - Jedyną rolą kobiety było płodzenie dzieci.
(prof.) - No, akurat płodzenie to raczej mąż.

(prof) - I wtedy to nie byłoby śmieszne. Znaczy... byłoby śmieszne inaczej.

swoją drogą - taki cytat:
"Komedia jest świadectwem dobrego mniemania Arystofanesa o kobietach i jego wiary w ich zdrowy rozsądek. A może po prostu autor zbyt dobrze pań nie znał?" (cyt. ze Wstępu redakcji do Lizystraty, Arystofanes, Komedie t. II, tłum. J. Ławińska-Tyszkowska, Warszawa 2003, s. 103 (wyd. Prószyński i S-ka)).

Wstęp do badań historycznych, ćwiczenia

Kiedyś ten passim (łaciński zwrot używany w przypisach, oznacza: całość) był popularny, ale teraz już passim jest passe.

I kilka cytatów z (mojej ulubionej) encyklopedii - Encyklopedia Powszechna Ultima Thule, rok wydania 1933.
Hasło: LENIN, fragmenty:

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Dziękuję Ci, Tato

Nie boję się gdy ciemno jest
Ojciec za rękę prowadzi mnie /x2

Dziękuję Ci Tato za wszystko co robisz
że bawisz się ze mną na rękach mnie nosisz
Dziękuję Ci Tato i wiem to na pewno
przez cały dzień czuwasz nade mną

Czasem się martwię czegoś nie umiem
Ty mnie pocieszasz i mnie rozumiesz
Śmieję się głośno kiedy żartujesz
bardzo Cię kocham i potrzebuję

Nasz Ojciec mieszka w niebie
kocha mnie i Ciebie
On nas kocha, kocha mnie i Ciebie

Sanki są w zimie, rower jest w lato
Mama to nie jest to samo co Tato

LINK

piątek, 12 grudnia 2014

MIMowe uśmiechy, część kolejna :)

Popięciorzone pozdrowienia dla Kasi G.! :)

GAL, ćwiczenia

"To zadanie... to jest jego wada, że jest za łatwe na kolokwium, ale jest z parametrem. A kierownictwo kursu lubuje się w zadaniach z parametrem"

"No jak zwykle moduł nastraja nas sceptycznie..."

"No to odejmijmy POPIĘCIORZONY wiersz pierwszy od czwartego..."

GAL, wykład

<koniec dowodu>
"I koniec pieśni!"

"Nie jest trudno znaleźć tą bazę... ale nie będę Państwu psuł zabawy, z łatwością można sobie znaleźć w domu"

"Tu jest problem z tą literą. Że...
"

"No, są ludzie na świecie, którzy piszą inaczej. Ale większość normalnych ludzi pisze tak."

"Ta nazwa nie funkcjonuje w literaturze."

WdM, wszystko

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Idzie nowe...

Ogłoszono dziś przydziały egzaminów z historii starożytnej - kto u kogo zdaje.
Jest taki jeden pracownik Instytutu Historycznego, u którego nikt zdawać egzaminu nie chce, bo przepuszcza 2 osoby na 25... Więc jak się w USOSie ustawia preferencje, to wszyscy go dają na samym końcu. Ja...no, też. Chociaż zastanawiałam się przez chwilę, czy się najzwyczajniej w świecie nie "podłożyć" celowo i nie podjąć wyzwania...

...preferencje preferencjami, rzeczywistość rzeczywistością.
Mam egzamin u mojego wymarzonego egzaminatora.
U tego, którego o-mało-co a dałabym w preferencjach na pierwszym miejscu na złość światu.
A dałam na ostatnim.
Będzie mnie egzaminował właśnie on.

Jedyne kilka tysięcy stron do przeczytania i nauczenia na pamięć. Dobrze, że w pół roku a nie w 2 miesiące. Dobrze, że to w letniej sesji :).

Jak poszłam do lektorium IH, żeby sprawdzić listę lektur do egzaminu u dr hab. PJ, to pani wręczająca mi teczkę z listą powiedziała:
- O, ale tu chyba nic nie ma... a nie, jest, bo to egzamin...
po czym grobowym głosem dodała
- powodzenia.
Naprawdę miała grobowy głos :) Padłam ze śmiechu. Uśmiech nie schodzi z mojej twarzy od godziny 11:30, kiedy to sprawdziłam swój przydział.

Idzie nowe.
Idzie dużo, dużo czytania.
Jak dobrze, że kiedyś lubiłam czytać, może mi nie przeszło.

Zobaczę, jak mi się uda, to będę się tutaj dzielić swoimi refleksjami z lektury :).

Będzie super, zobaczycie! :)

Dziś jest dobry dzień. Dziś jest 8. grudnia. Dziś zaczęłam dzień tak, jak lubię. Dziś mam swoje ciche święto. No i dziś dowiedziałam się, że właśnie...


...On pomoże. On musi pomóc. On mi już obiecał, że pomoże i że bez względu na wszystko - dam radę. I że będzie dobrze :)

sobota, 6 grudnia 2014

Matematyka pełna radości :)

:)

Ostatnio prof. PT dowiódł nam, że potrafi pobić samego siebie w robieniu ciekawych rzeczy:
Na konsultacjach spytał się nas, czy to prawda, że pan S. jest w stanie pisać na górnej tablicy (na matmie są takie jeżdżące z góry na dół tablice, ale w sali 4420 niestety jedne nie działają i jedna jest stale na górze. Z ziemi nie sposób sięgnąć...) Dowiedział się, że tak, ponieważ p. S (od analizy) wchodzi na ławkę, która prawdopodobnie specjalnie do tego celu stoi pod tablicą.
I w czwartek na wykładzie ze zdumieniem oglądaliśmy prof. PT, który choć nie pierwszej młodości, to włazi na ławkę i pisze na górnej tablicy... ;)
Plotki mówią, iż natychmiast po wykładzie pochwalił się p. S, że też potrafi.

A na kolokwium z GALu w zeszłym tygodniu w którymś momencie usłyszeliśmy zza ścian coś w rodzaju "do-mi-sol-mi-do-fa-la-fa-do-mi-sol-mi-do". Chór wydziałowy rozpoczynał próbę.
Dr TK wyszedł na chwilę, po czym wrócił i powiedział: "Proszę Państwa, chór będzie ćwiczył szeptem".

piątek, 5 grudnia 2014

"Jak nie boli to dziś nie wstaję" :)

dedykowane panu TR
z okazji urodzin :)
Jego urodzin rzecz jasna.

dawno już nie spisywane opowieści mojego kręgosłupa ;)


Zaczęło się od tego, że przełożyli mi rehabilitację z wtorku na czwartek, dzięki czemu plan czwartku przedstawiał się tak, że jak wyjdę 6.45 z domu tak wrócę po 20. Po zwykłych zajęciach (w tym sprawdzianie z łaciny), kolokwium z WDMu, no i rehabilitacji. O 19.15. To niehumanitarne! I nawet nie chodzi mi o mnie, ja tam sobie mogę leżeć (no dobra, czasem coś zrobię). Ale jak można wymagać od człowieka, żeby po całym dniu pracy fizycznej z wrednymi pacjentami z Centrum Zdrowia Dziecka (byłam to wiem ;p), a potem jeszcze w tej przychodni co teraz chodzę, dalej pracował. I to z MOIM kręgosłupem ;) (i jego właścicielką. już nie wiem, co gorsze ;)).

Ale w czwartek zadzwonili w południe, czy nie mogę wcześniej, bo się zwolniła godzina. No, nie mogę, mam kolokwium... No i cóż. Okazuje się, że tam panują ciekawe stosunki między pracownikami, bo mimo, że o kolokwium mówiłam pani z rejestracji to jak przyszłam to pierwsze pytanie od pana TR to było "Jak kolos?" (no, ma to pewne plusy. wszak nie jest to pytanie "czy ćwiczyłaś?" na które znacznie mniej fajnie jest odpowiadać. no tak, tak, przecież to zależy ode mnie).

środa, 3 grudnia 2014

"Państwo studiują matematykę, państwo już przeszli do innej rzeczywistości, w inny wymiar"

...czyli uśmiechy ze wstępu do matematyki - teorii mnogości.
z okazji jutrzejszego kolokwium z tegoż. niestety nie z uśmiechów, a ze wstępu do matematyki... dużo ich się nazbierało przez te 2 miesiące!

Wykłady
Po 45 minutach wykładu:
Przejdźmy do czegoś, co jest sensowne w przeciwieństwie do tego (wskazanie na zapisane tablice)
***
Większość moich kolegów oznacza się niskim poziomem mentalnej agresywności
***
Przeciwdziedzina... no dobrze, podam Państwu tę definicję tak, jak jest w książce, chociaż moja niechęć do tej terminologii rośnie z każdą chwilą, nie wiem, jak ja to wytrzymam...
***
Dlaczego mogliśmy się ograniczyć do przypadku, gdy przecięcie X z Y jest puste?
Bo to nieistotne.
***
Skąd gwarancja, że taka funkcja istnieje?
cisza

niedziela, 30 listopada 2014

Moc przebaczenia.

Napisałam to z pół roku temu. Ale to dzisiaj jest ten dzień, kiedy uznałam, że jednak się tym podzielę.

Szykuje się pierwszy od dawien dawna wpis na zupełnie poważnie...radośnie, oczywiście, ale... inaczej niż ostatnio.

Moc przebaczenia.
To jest niesamowite, wiecie, przebaczenie. Taki mały-wielki cud. I w zasadzie to chciałam tu napisać o tym cudzie, jakim jest przebaczenie komuś, albo sobie. O tym, jak ktoś mi przebacza...może innym razem.

Bo to jest trudne. Trudne jest przebaczyć komuś, kto nas skrzywdził. Mniej lub bardziej, ale każdemu się zdarza. Być skrzywdzonym. Poranionym. Trochę zniszczonym. Podnosi się człowiek po upadku, idzie dalej, ale trzyma w sercu zadrę, żal, do tego, co go przewaliło. Do tego kogoś, który ten upadek spowodował...

Każą nam przebaczać. Oni. Oni to znaczy kto? Ano, księża w kościele, chociażby. Sam Jezus. Nie siedem, a siedemdziesiąt siedem razy. O masz ci los, a jak ja nie umiem nawet jeden raz przebaczyć? Jak nawet ten pierwszy raz mi przychodzi z takim trudem i w zasadzie nie wiem, jak to się robi, i nie chcę, albo nie wiem czy chcę... I modlę się, o tak, modlę się o to, "i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom"... i nie idzie! Modlę się i nic, i nie idzie, i dalej chodzę z tym całym wielkim bagażem mniejszych i większych zranień, których największy ciężar leży w tym, że nie potrafię przebaczyć. I nie mogą się te rany bez tego zaleczyć.

Oj było tak...długo. Okej, może nie ze wszystkim. Może z ledwie paroma rzeczami. Które mi szczególnie w życiu dokopały. Ale...oj, ciężki ten ciężar nieprzebaczania.

Niemiłosierna jestem.

sobota, 29 listopada 2014

Naj... ze stu radosnych dni

Obiecałam, to napiszę...

Kawałek statystyk :)
Najwięcej razy wyświetlone notki:
MIEJSCE I: MATWOS
MIEJSCE II: Czas leczy rany
MIEJSCE III: W drogę

To jest w ogóle super przeglądać teraz te wszystkie zdjęcia w beznadziejnej jakości (w większości) i sobie to wszystko przypominać. Z kwietnia, z maja... bardzo fajne! ;) tak powspominać, i to miło powspominać.

Który z tych dni najbardziej mi się podobał? Hmmm...nie wiem! Typów mam kilka, i kryteria są mocno subiektywne. Ale najbardziej lubię wracać i czytać sobie na nowo tę notkę o MAT-WOSie. Chyba najlepszej klasie w czasie mojej edukacji :). Zawsze mi się wtedy poprawia humor, bo przypominam sobie wtedy mnóstwo różnych sytuacji... :)

Lubię Dzień IX. ...które nigdy nie zajdzie chmurą!, bo ma wielką znakomitą konsekwencję trwającą do dzisiaj oraz przypomina o czymś bardzo dobrym i bardzo miłym sprzed ponad roku...

Lubię też bardzo Dzień XXIII.2, bo wtedy się właśnie dowiedziałam, że jestem ciocią. A teraz już całkiem jestem! Od środy! Tereska jest piękna!!! :)

Lubię Dzień LIII. Uwaga, proszę państwa, bo mimo że był makabryczny, to jak myślę o swoich notatkach na marginesie z tamtego dnia to twarz mi się sama zaczyna uśmiechać :)

Lubię też mnóstwo dni z obozu, który był cudowny. Oraz każdy albo prawie każdy z dni poprzednich, ale nie widzę sensu wstawiania teraz linków do wszystkiego. Więc wybrałam "Naj...".

Źródło: jak zwykle: facebog.deon.pl

Uśmiechy! :)

Za co kocham MIM...

...czyli uwagi ogólnofilozoficzne na temat studiowania i organizacji...

...Oparte na różnicach między różnymi wydziałami, na których mam zajęcia. Bo mam zajęcia w Instytucie Filozofii (IF, tam mam borsukologię... znaczy semiotykę logiczną), na Wydziale Historii (no co tam jest to chyba jasne) oraz na wydziale Artes Liberales (siedziba Kolegium MISH, mam tam moduł międzyobszarowy, ale o nim później...) no i na MIMie, czyli na wydziale Matematyki, Informatyki i Mechaniki.

Pierwsza prosta różnica zaobserwowana w pierwszym tygodniu studiowania: numery sal.
O ile na MIMie na parterze jest tablica, która informuje, że na parterze są sale z numerami zaczynającymi się na 1..., na I piętrze na 2... i tak dalej, co piętro to kolejna cyferka i łatwo ten system zrozumieć... o tyle na przykład na wydziale historii sala nr 12 jest na 3 piętrze. A sala nr 102 na parterze i to w innej klatce, trzeba innym wejściem do budynku się dostać. Logika numeracji powala na kolana. Może kiedyś ją odkryję, jak będę miała trochę czasu na zwiedzenie całego budynku i poznanie numerów wszystkich sal...

Druga różnica:
co to jest kolokwium.
I tutaj będzie jeden wielki pocisk po humanistach. Nie mają na co narzekać! :)

czwartek, 27 listopada 2014

Procesy i projekty

dziękuję ojcu R :)

Może to tak wygląda, że skoro była już borsutyka, oczywiste i trywialne uśmiechy z MIMu oraz wstęp do uśmiechów historycznych, to teraz będzie fizyka, tak dla odmiany.

Procesy i projekty.

Ale nie będzie o fizyce. Będzie o życiu. Będzie o czymś, czego się uczę, ale nie na studiach, a...a no właśnie w życiu.

Czym się różni taki proces od takiego projektu?

Projekt - zatacza kółeczko. Wiem, co będzie na końcu. Wiem, jaki ma być efekt. Żyję tym, żeby dojść do tego efektu. I póki go nie osiągnę to dążę do celu... cały czas patrząc "jak ma być".

Mniej więcej tak.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Najnowsze hity mojego dzieciństwa

Najnowsze, bo mają parę miesięcy.
hity i mojego to jasne :)
dzieciństwa - bo zespołu, którego do upadłego słuchałam będąc mała... i duża trochę też.

ARKA NOEGO.
I ich nowa płyta - Petarda. Trochę w nowym klimacie, i w sumie dobrze, bo ja też trochę wyrosłam... ;) chociaż stare hity dalej lubię :)
No więc nowa płyta. A konkretniej dwa utwory z niej - "Rozpędzony" i "Nieidealna"


Mój Anioł Stróż nie nadąża już! Nawet to prawdziwe. Jeśli mój nadąża to zasługuje na mój szczery podziw, bo ja za sobą na pewno nie nadążam. Za myślami, uczuciami, emocjami, wydarzeniami, marzeniami... już nie mówiąc o tym, co faktycznie robię ;).

piątek, 21 listopada 2014

Oczywiste i trywialne, czyli uśmiechy na MIMie

MIM, czyli wydział Matematyki, Informatyki i Mechaniki UW.
Studiuję tam. Co nieco. Dwa przedmioty.

Wstęp do matematyki (WDM)
Geometrię z algebrą liniową (GAL)

Czas na bohaterów:
prof. PT - mój wykładowca i ćwiczeniowiec z WDMu oraz ćwiczeniowiec z GALu
dr TK - wykładowca z GALu.

No i teraz najciekawsze: uśmiechy.
Ogólnie to prawie wszystko jest oczywiste i trywialne, a jak nie jest, to jeśli w domu na spokojnie Państwo spojrzą, to na pewno zrozumieją. To miłe, że tak wierzą w nasze możliwości... :) więc wszystko jest oczywiste i trywialne, za wyjątkiem tego, co się wydaje być oczywistym, bo wtedy się okazuje, że akurat to trzeba UDOWODNIĆ.

poniedziałek, 17 listopada 2014

(103-108) Jeżowce i pocztówki, czyli o Grecji w skrócie

W Grecji w Kavali miałyśmy kilka dni służby. Sprzątałyśmy cmentarz katolicki. A właściwie doprowadzałyśmy go do stanu używalności, bo był cały zarośnięty. W dodatku nie było kosiarki, trzeba było wszystko ręcznie albo małym sekatorkiem wycinać. Myłyśmy nagrobki, sprzątałyśmy zapajęczoną kaplicę...

Ja myłam nagrobki, bo kąpiąc się jedyny raz w Morzu Egejskim wlazłam na jeżowca i od tamtej pory na zawsze on pozostał w mojej stopie... z tym, że wtedy bolał i nie mogłam za bardzo chodzić (zresztą, co za ironia losu. Łaziłam przez tydzień po tych górach, kręgosłup mnie bolał mniej lub bardziej, ale chodzić mogłam bez problemu. Skończyły się góry to wlazłam na jeżowca... Wypadek rodzaju "zdobył Mount Everest, złamał nogę wychodząc z samolotu").

Służba!

niedziela, 16 listopada 2014

(101)(102) Głupi fart?

(101)

Od początku wędrówki po górach miałyśmy dzień do tyłu, którego nie udawało nam się nadrobić...
A na sobotę wieczorem, 2.08, byłyśmy umówione już w Kavali, nocleg, ksiądz i w ogóle, że Msza rano w niedzielę jest (jedyna w promieniu iluśset kilometrów).

Piątek rano. A my w Mugli. W środku bułgarskich gór. 264 km samochodem do Kavali (właśnie sprawdziłam na Google mapsie, samochodem jest trochę bardziej naokoło niż piechotą przez góry).

Przepyszny wiejski chleb. Wykupiłyśmy cały, znaczy 4 sztuki. Sprzedawczyni była szczęśliwa!
Boże, pomóż!

AK się rozchorowała. No to żeśmy ruszyły... została z nią Martyna, ogarniać transport do Teszel, do którego my miałyśmy iść przez góry. W dodatku cała reszta miała jakiś dzień kryzysu, odpoczynki częściej niż zwykle, poruszałyśmy się w jakimś zwolnionym tempie... coś okropnego. I pogoda taka sobie, kropił i kropił i siąpił ten deszczyk, niby nic, a jednak chwilami wkurzał.


Ale okolica ładna :) mimo różnej pogody... ;)
Po kilku godzinach wędrówki, właściwie to całym dniu prawie, doszłyśmy do Trigradu. Do Teszel kolejne 12,5 km, a drużyna cokolwiek zmęczona. Podzieliłyśmy się na 3 grupy względem zmęczenia i zdrowia, i zaczęłyśmy łapać stopa.

No i pierwsze dwie pary pojechały ekstremalnie szybko. Aż się zdziwiłam, że tak szybko. A ja, Maja i Gosia szłyśmy sobie radośnie przez Trigradskie Skali, oglądałyśmy wąwóz i niesamowite, zapierające dech w piersiach skały... No i też łapałyśmy stopa. Nikogo. Mało kto jechał, a nawet jak jechał, to się nie zatrzymywał...

piątek, 14 listopada 2014

WUH - wstęp do uśmiechów historycznych

Dajmy spokój semiotyce. Na jakiś czas.
Mówiłam, że studiuję na MISH-u historię i matematykę, prawda? Coś by się przydało o nich opowiedzieć :). A nie tylko o nikomu nieprzydatnej semiotyce... jakby cała reszta była przydatna. No, nieważne.

Echch... chyba, niestety, trzeba zacząć od "wprowadzenia oznaczeń" i pewnych skrótów. Żeby wszyscy się połapali, a nie tylko wtajemniczeni...

Najpierw rzeczy historyczne:

Historia starożytna (w skrócie: starożytna, ewentualnie Hs) - dziedzina wiedzy niezgłębiona, z której na I roku studentów czekają aż 3 wielkie kobyły: ćwiczenia (całoroczne), egzamin (w czerwcu; polecają zacząć się uczyć w styczniu albo najlepiej wcześniej) i praca roczna.

Ćwiczenia mam z prof. ŁNS. Bogu dzięki, bardzo sympatyczny człowiek. I ćwiczenia też same w . sobie całkiem ciekawe. Za to przygotować się do nich... no, to już trudniejsze. Iliada+opracowania=jakieś 600 stron. Na tydzień. I to dokładnie i ze zrozumieniem... o zgrozo! Nie wiem, jakim cudem to się udało. Nie wiem, jakim cudem dalej się udaje w miarę na bieżąco czytać. Ale "w miarę" się udaje. Daje radę ;). Jeszcze...

piątek, 7 listopada 2014

Wyprawa do Muzeum Harcerstwa

Kto by się spodziewał, że to będzie taki wyczyn?
Nikt.

Zadanie wydawało się proste: pójść do Muzeum Harcerstwa i obejrzeć kroniki wędrownicze. Nic prostszego.

Weszłam na stronę Muzeum Harcerstwa, znalazłam maila, napisałam tam, odpisali mi mi dosyć szybko, że mają kroniki wędrowniczek sprzed wojny i że żeby się do nich dostać to powinnam zadzwonić do dr JT., poniedziałek, środa, piątek 11-14.

No i pasmo braku problemów się skończyło.

poniedziałek, 3 listopada 2014

BORSUTYKA vel borsukologia

Semio.

Warunek istnienia - niesprzeczność.
~ (p i ~p) - przedmiot nie może być jednocześnie czerwony i nie-czerwony. p-owy i nie-p-owy.
Na przykład ta ścierka... (kwadratowa skądinąd)
- Nieprawda, że ten przedmiot jest zarazem kwadratowy i prostokątny! (dr AH)
- No to akurat prawda...

Omawiamy ćwiczenie. Wpisywanie w tabelki tak/nie itp. Rozważania o tym, że w zasadzie to nie wiadomo, czy ten znak to symbol czy sygnifikator... przechodzimy do kolejnego przykładu...
- No to co tu wpisać?
dr AH- Co tu wpisać? Nie wiem!
- A na egzaminie?
dr AH- Aaa! Na egzaminie wpisać symbol!

Dywagacje nad zbiorem pustym
dr AH -Swoją drogą, proszę państwa, nie wiadomo, co się stało z doktorantem, który pisał pracę nt. zbioru pustego. Pracował nad nią przez rok, pisał ten doktorat...i zniknął! I nikt nie wie, co się z nim stało. (...) I mówiłam państwu, prace nad zbiorem pustym mogą się źle skończyć.

I po tych kilku radosnych anegdotkach przejdźmy do tego, że semiotyka zrobiła się borsutyką.

niedziela, 2 listopada 2014

(100) 2188 m n.p.m.

Tak się ciekawie złożyło, że to akurat był 100 radosny dzień. Nie do pojęcia.

Zdobyłam siedem dwutysięczników.
Jednego dnia.
Na takim prawdziwym szczycie byłam dwa razy. Bo szlak szedł w ogóle między szczytami. I, na przykład, na najwyższym z nich Bułgarzy mają bazę wojskową.

Ale od początku.
W nocy była straszna burza. Naprawdę straszna. A jeszcze pod namiotami - praktycznie żadnej bariery dźwiękowej. Obudziłam się i rozmyślałam nad ulotnością życia. Jak długo jeszcze będę żyć. Czy jestem w najwyższym punkcie w okolicy (nie byłam), a czy ta dzwonnica obok przypadkiem nie ściąga piorunów. Chyba nie ściągała, bo żyję. Przez ileś czasu modliłam się i liczyłam sekundy, czy burza jest tuż nad nami, czy jednak trochę dalej. Bogu dzięki - trochę dalej. Tak z kilometr albo dwa. Ale echo po górach niosło grzmoty...!

Zasnęłam z powrotem jak się trochę uspokoiło.

poniedziałek, 27 października 2014

(99) Bułgarski twaróg...czyli nigdy więcej.
Witamy w Hollywood

Oj. To był straszny dzień.
Straszny na swój sposób.
I oczywiście piękny.
Zaczął się bardzo ładnie, i tak trwał do momentu, w którym uświadomiłam sobie, że w ostatnim przyjaznym domu zostawiłam swoją pałatkę. A właściwie nie swoją, a mojej siostry.

Na szczęście w informacji turystycznej w Szirokiej Lace można było kupić taki płaszcz plastikowy. Którego nigdy w życiu nie zakładam, bo bardziej się od tego plastiku spocę niż zmoknę na deszczu. No ale jest.

I kupiłyśmy też twaróg. Dużo twarogu.
Bo po paru dniach w górach i pasztetu odczuwałyśmy brak nabiału.
Ser!

...ale to był tradycyjny bułgarski twaróg.
Czyli BARDZO SŁONY.
Bardzo bardzo.
Że ledwie się dało jeść.
A myśmy go kupiły tak dużo. I miodu do niego...ale komedia.

Nigdy więcej bułgarskiego twarogu.

A pałatka z Bułgarii do mnie wróci, tylko za rok. Bo została w ostatnim przyjaznym domu, a jego gospodarze bywają tam raz w roku. Więc trzeba poczekać :) komedia niezła... ;)

No i jeszcze obiecany Hollywood z tytułu: witamy we wsi...:



A jutro wracamy do semiotyki. Albo ewentualnie zajmiemy się jakimś innym ciekawym przedmiotem. Bo dzień nr 100 musi być efektowny, więc trzeba go dopieścić :)

niedziela, 26 października 2014

Znaki ikoniczne, czyli koty i inne opowiadania

Dziś będzie dużo rysunków.

Trochę definicji. Żeby zrozumieć, co dalej.
Znak to coś, co ma sens. I X jest znakiem Y-a dla osoby O wtedy i tylko wtedy, gdy osoba O przyporządkowuje X-owi Y-a.
Sygnał - to znak wysłany z jakąś intencją (ma świadomego nadawcę).
Symptom - to znak wysłany bez intencji (nie ma świadomego nadawcy).
To tak w uproszczeniu.

Czarny kot przebiegający drogę AH to sygnał, czy symptom?
No, to zależy. Bo jeśli został świadomie wysłany przez złośliwego sąsiada, to tak.
A jeśli nie, to nie.
A tak w ogóle to nie jest znak.

Kilka chwil później:
"No dobrze, proszę państwa, a jeśli AH przejdzie kotu drogę to kota czeka nieszczęście. Albo odwrotnie. Prawdę mówiąc, wszystko mi jedno".

sygnały czy symptomy? sygnifikatory czy symbole? konkretne czy abstarkcyjne?
TO W OGÓLE NIE SĄ ZNAKI

***moje notatki zawierają błędy, nie opłaca się spisywać ;)

sobota, 25 października 2014

Uśmiechy studenckiego życia

Czas zacząć pisać o czymś nowym.
Mimo, że stare - obóz i 100happydays się jeszcze nie skończyło pisać.
Ale zaczęłam studia!

Międzyobszarowe Indywiualne Studia Humanistyczne i Społeczne.
W skrócie MISH.
W skrócie: dla wariatów.

Parę słów nudnego wprowadzenia: ogólnie mi się podoba. Ogólnie jest fajnie, mam ciekawe zajęcia *no, prawie wszystkie* i dobrze się studiuje. Dużo czytania. Bardzo dużo. Bardzobardzobardzo dużo chwilami. Ale jakoś się żyje ;).

Historia. I... matematyka. Tak humanistycznie. Renesansowo wręcz.
Najbardziej lubię pisać na końcu zeszytu teksty prowadzących...

Zacznijmy od semio. Semiotyka logiczna.

niedziela, 19 października 2014

(98) Czudnite Mostovy, konie i ostatni przyjazny dom

Rano zwiedzałyśmy sobie Cudowne Mosty. Robiły potężne wrażenie - że to natura sama takie rzeczy w skałach porobiła. Przeszłyśmy się kawałek potokiem pod spodem, a potem ja z Gosią stwierdziłyśmy, że nie wracamy tą samą drogą... z tym, że jedyna inna droga wiodła po bardziej lub mniej, ale jednak pionowych skałach. Co z tego, próbować można. Spróbowałyśmy. Udało się, aczkolwiek mi się udało po drodze parę razy zjechać kilka metrów w dół, przez te pokrzywy, osty i jeżyny, które tam rosły (i dzięki którym było się czego złapać...i była tam ziemia, a nie lita skała). I wciąż mam taką cieniutką bliznę na ramieniu po tym włażeniu. Rany bojowe ;).

Ale Cudowne Mosty były naprawdę cudowne. Mimo, że po tym włażeniu byłyśmy całe w pokrzywach, ziemi i zadrapaniach. Ale wyczyn skoczył do góry, nareszcie, tak cudownie i miło z tym uczuciem, że się namęczyło, a zrobiło coś więcej niż "chodzimy".

sobota, 18 października 2014

(97) Jednokierunkowe szlaki bułgarskie

Szlaki w Rodopach czasem są... jednokierunkowe. I to nie tak, jak w Tatrach, że w drugą stronę jest niebezpiecznie. Nic z tych rzeczy. Po prostu tak oznaczone...

Wyruszyłyśmy z Hvoiny, tej wsi ze studentką filologii i ruszyłyśmy w kierunku Cudownych Mostów. Przez Kabatę. Miałyśmy dojść do niebieskiego szlaku i potem tym niebieskim już do końca dnia, do celu.

I zgodnie z planem doszłyśmy do niebieskiego szlaku, który jak się pojawił, tak zniknął mniej więcej od razu. Szlak-widmo. Dobrze, że prowadziła nas Maja, Maja ogarnia mapę, to szłyśmy bardziej niż mniej do celu. A niebieski szlak pojawiał się i znikał... Gabi ogłosiła konkurs na to, kto pierwszy znajdzie szlak. No i wtedy się okazało po paru minutach, że szlak jest najzwyczajniej w świecie oznaczony tylko i wyłącznie DO TYŁU. Taka sytuacja.

poniedziałek, 13 października 2014

(96) Filologia polska. O tak.

Cierpliwości.

Wstałyśmy rankiem. Ładnie było, choć zimno. Spałyśmy obok opuszczonej cerkiewki, była ławeczka, stół, grillo-kominek :). Ciepła herbata. Pasztet, a jakże. No i krem czekoladowy. Nareszcie. I ruszyłyśmy w drogę :).


Po paru kilometrach doszłyśmy do szosy, było po 9, o 10 chciałyśmy być w Monastyrze Baczkowskim, 8 km dalej. Łapałyśmy stopa, ludzie pięknie brali (zupełnie jak ryby na wędkę), i pół godziny później już wszystkie byłyśmy u celu.

niedziela, 12 października 2014

(95) Starożytność wciąż żyje w tych murach...

Plovdiv.

Drugie pod względem czegoś tam miasto w Bułgarii. Chyba wielkości. Ew. ludności. W zasadzie mogłabym to sprawdzić, ale że nie ma to większego znaczenia...

Ma przepiękne Stare Miasto.
Na wzgórzu. Więc wszędzie jest pod górę.
Wąskie uliczki. To coś pod nogami pamięta chyba jeszcze starożytność. Serio.
Amfiteatr...

oczywiście - cerkwie. Ale...nietypowe. Już nie przytłaczają ogromem. Ale wciąż piękne.

i ładnie tam było.

Nie wspomnę o obiedzie. Ostoja, pamiętacie owoce morza? ;)

I pojechałyśmy. Pojechałyśmy dalej, do Asenovgradu. Żeby wyruszyć...nareszcie...w góry! :)
Idąc przez Asenovgrad grałyśmy w rugby kremem czekoladowym. Bo miałyśmy takie cudowne kilogramowe pudełko, Maja i ja (przydkiem =kadra) chciałyśmy już je zjeść i nie czekać na "specjalną okazję", czemu kategorycznie się sprzeciwiała reszta. Żeby było na później.

przepraszam, że tak streszczam, ale raz - coraz mniej pamiętam, a dwa - spieszy mi się do opisywania gór :)


NO WIĘC ZACZĘŁY SIĘ GÓRY.

sobota, 11 października 2014

Dzień Polskiej Harcerki z punktu widzenia zniechęconej drużynowej wędrowniczek

Taki przerywnik wśród radosnych dni...

No więc tak. Nie cierpiałam akcji Hufca, Szczepu, Chorągwi. Czegokolwiek większego niż drużyna. Zniechęciłam się do nich już dobre parę lat temu. Ze 6 będzie. Albo nawet 8. Ale…

Zostałam drużynową. To już nie wypada się migać. No dobrze. Zatem zróbmy biwak i zakończmy go grą dniopolskoharcerkową.
Ależ mi się nie chciało.

Ależ zostałam MILE zaskoczona!
Gra po Pradze. W sumie fajnie, bo o ile lubię Starówkę, o tyle ileż gier może być w tym samym miejscu. A tak to poznam nowy kawałek świata… 6 punktów do osiągnięcia, część na konkretną godzinę. Do dzieła! (stan wciąż zniechęcony)

Punkt pierwszy.
Macie gazety, powycinajcie z nich litery, wyrazy
i ułóżcie piosenkę albo wiersz o Pradze.

Słucham???!!!

(94) Polskie niespodzianki

To był dzień (stwierdzenie, które właściwie nic nie znaczy...).

Pierwszy raz w życiu byłam w meczecie.
Pierwszy raz w życiu byłam w synagodze.
Jakoś wcześniej mnie to omijało.

Do meczetu przypadkowo weszłyśmy razem z wycieczką zwiedzającą Sofię. Za nic w świecie nie zwróciłabym na nią uwagi większej niż zwykle, gdyby nie to, że to była polska wycieczka. Taki szczegół.

Ach.
I znalazłam cerkiew.
Brzmi dziwnie.
Bo przecież od iluś dni piszę o cerkwiach i o cerkwiach.
Ale sytuacja była następująca: ja chciałam jeszcze coś załatwić, dziewczyny kupować pocztówki, umówiłyśmy się, że się spotkamy na poczcie.

piątek, 10 października 2014

(93) Gdzie można spotkać Polaków

No więc jesteśmy w Sofii.

Musimy dojechać na lotnisko, żeby odprowadzić Asię O. Idziemy do punktu informacji turystycznej, wchodzimy z Mają, miła pani pyta się "Where are you from?" -Poland. "Cześć :)".
Hmm...pomyślałam, że z uprzejmości nauczyli się podstawowych zwrotów we wszystkich, no może prawie wszystkich językach. Ale nie. Okazało się, że to Polka. Która w zasadzie na stałe to mieszka w Polsce, ale pojechała na Erasmusa do Sofii, a w wakacje robi w tymże punkcie praktyki. O. Więc nam wszystko powiedziała, dała rozmaite fajne mapy i w ogóle :).

Odprawiłyśmy Asię O. na lotnisku :(. I zostało nas już tylko 9... (dziewięciu murzynków...) i ruszyłyśmy zwiedzać Sofię.

sobota, 27 września 2014

(92) Sofia-nie Zofia wita

Marysiu, przepraszam za porównanie, ale...
Sofia na początku przypomniała mi... Warszawę.

Dlaczego?
Dworzec był brudny, ale to jeszcze nic. Okazało się, że tam również jest budowa drugiej linii metra! Jakie swojskie klimaty! Przy czym zdaje się, że u nich ta II linia już jest częściowo otwarta... echh...

Tym razem już nie schron przeciwbombowy, a poddasze obok katedry. Polscy księża to niezła mafia, są wszędzie. W Sofii, w Grecji... w Budapeszcie też chyba byli. Tym razem spanie załatwił nam ksiądz Zbigniew.

I znów poszłyśmy na Free Guide Tour, tak jak w Budapeszcie. Ale tym razem już aż tak ciekawie nie było :( (o tym budapesztańskim zapomniałam napisać. ale było "ultrafajnie". Polecam serdecznie: https://www.facebook.com/freebudapestwalkingtours2007?fref=ts).

Taka ciekawostka, którą zapamiętałam:
Sofia bierze swą nazwę od najstarszej świątyni, która tam jest. Hagia Sophia - czyli świątynia Świętej Mądrości Bożej. To nie znaczy świętej Zofii. Jednak władze miasta postanowiły parę lat temu z jakiejś hucznej okazji w samym centrum postawić pomnik świętej Zofii jako symbolu miasta. I mieszczanie się burzą, że to nie tak. Że to nie ona.
Już pomijam całkowicie fakt, że święta Zofia jest przedstawiona dość pogańsko. Na przykład z sową - symbolem mądrości.
Chyba ktoś pomieszał mitologię grecką i Atenę z całą resztą kultury.
Hm, no cóż...

Więc tak to się zaczęła nasza ponadtygodniowa przygoda w Bułgarii...a z każdym kolejnym dniem było coraz bardziej ciekawie...

***

a tak jeszcze wracając do Belgradu.
Wracałyśmy z Kalemegdanu ostatniego dnia, już szłyśmy na dworzec. Piechotą. Wybrzeżem...Dunaju...(mam nadzieję, że nie popełniam teraz karygodnego błędu i nie mylę go z Sawą...) i znalazłyśmy opuszczone statki. Na lądzie. Takie już zardzewiałe. I w ogóle. I trochę na nie powchodziłyśmy...

Stare, zardzewiałe i kuszące...

niedziela, 14 września 2014

Hamam i pożegnanie z Belgradem... (91)

To dopiero. Największą cerkwią w Belgradzie (i w całej Europie) jest świątynia świętego Sawy. Problem w tym, że jest niewykończona, więc szczerze mówiąc, póki co nie przytłacza pięknem. Aczkolwiek jak ją wreszcie skończą...

***

Muzeum Miasta Belgradu składa się z kilku mniejszych. Myśmy były w domu-dworku a'la początek XX wieku.

I był tam hamam. Hamam czyli taka trochę łaźnia. Całe wyłożone marmurem, marmurowe łoże, obok takie "konewki"... kiedyś służący polewali leżących właścicieli wodą.

- A może by zrobić takie zdjęcie? Że Gabi leży, a Maja z butelką Kingi udaje, że ją polewa

(...)zdjęcie się robi

- No weź, ale odkręconą, tak to będzie widać korek, bez sensu!

A Mai butelka się trochę za bardzo przechyliła i Gabi została oblana. O.



środa, 10 września 2014

Trochę o belgradzkiej komunikacji miejskiej (90)

Przepraszam za przerwę. Ale wakacyjnej roboty dużo jest (całkiem przyjemna. Lubię pisać listy).

Ci, którzy byli w Belgradzie mawiają, że kto nie był na Zemunie, to nie był w Belgradzie (oj, coś strasznie pokręciłam). Nie pamiętam co dokładnie. W każdym razie chodziło o to, że Zemun (dzielnica po drugiej stronie Dunaju, niegdyś nie-Belgrad, oddzielne miasto) wygląda zupełnie inaczej. I ma zupełnie inny klimat.

Fakt faktem, wygląda inaczej, jest podobnoż dzielnicą turystyczną, ale punkt informacji turystycznej jest czynny  godzinach 9-12.
I nigdzie nie ma jak kupić pocztówek.
Tylko w tym punkcie (widziałyśmy przez szybę). Ale byłyśmy koło niego gdzieś o 13.

sobota, 6 września 2014

(89) Międzynarodowy język tradycji

***

Zanim dzień 89 jeszcze jedna rzecz z nocy 87/88. To znaczy z pociągu relacji Budapeszt-Belgrad. Budzi nas kontrola paszportów na granicy. Konkretniej - mnie. Budzę G.P., która cała zaspana wysupłuje skądś paszport i daje na oślep w kierunku kontroli. Zabawnie było, bo trzymała tam pieniądze. Euro. Więc strażnik otworzył, spojrzał na kasę powiedział coś w rodzaju międzynarodowego "ahaa" i oddał. Z pieniędzmi. Taka historia.

piątek, 5 września 2014

"Wylewam właśnie wodę po praniu gaci..." (88)

...do umywalki w schronie przeciwbombowym w Serbii - powiedziała Asia robiąc właśnie to, o czym mówiła. Nie, to nie sen. To rzeczywistość. Jak to fantastycznie brzmi. Schron przeciwbombowy. I my tu będziemy mieszkać przez najbliższe parę dni. 30 min od centrum Belgradu.

Tamtejsi skauci w tymże schronie mają swoją siedzibo-harcówkę. Z zewnątrz wygląda całkiem zwyczajnie, jak niski budynek. Przez wielkie przeszklone drzwi wchodzi się do strefy buforowej z korytarzem i łazienką. A dalej są wiecznie otwarte wielkie grube drzwi, które zamykają schron właściwy. W którym nie ma wody. I okien. Kosmos, budzić się o 8.00 i nie widzieć absolutnie nic. Żadnego źródła światła. I weź tu uwierz Mai, że trzeba już wstawać. No ale to było dnia następnego.

Co nie zmienia faktu, że schron brzmi egzotycznie.

Schron z zewnątrz - nie wygląda, co nie?
Jakby coś, to to wysokie z tyłu to już inny budynek.
***

czwartek, 4 września 2014

The next pig... (87)

Kto był w Budapeszcie ten wie, że mają piękny Parlament. Już z zewnątrz wygląda imponująco. Trochę sakralnie - przynajmniej mi się kojarzy stylem z jakimiś wielkimi bazylikami (ha, bazyliki wcale nie były sakralne z początku) i kościołami. O, już wiem, katedrami.
napisałam kojarzy stylem, a już wiem, że to nie tak się nazywa. jak by było bazylikowe to by miało zupełnie inną budowę. nawy, coś tam, bezpośrednie oświetlenie głównej nawy i inne takie, niech żyje matura z historii, której (jak się okazuje) nie musiałam zdawać. 
Chodziło mi o wrażenie - patrzysz z daleka i myślisz, że to kościół. A tu niespodzianka.

wtorek, 2 września 2014

Budapesztański most (86)

Ale noc. W pociągu. Ogólnie to wszystko spoko. Tylko co chwila budziła albo kontrola biletów albo granica. Albo jeszcze coś innego. Za opóźnienie pociągu dostałyśmy wodę!

Dojechałyśmy. Ładny dworzec. Zabytkowy. Oczywiście musiałam spanikować, że zostawiłam w pociągu telefon i jeszcze do niego biec. Ale nie, to moje roztrzepanie, wrzuciłam luzem do plecaka. Gratulacje!
Śniadanie, upychando bagażu w szafkach w przechowalni. Ruszamy na miasto. Upał. Ładne miasto. Ale naprawdę ładne. Czy ono się składa wyłącznie z ładnych kamienic? Nie ma bloków rodem z PRL? Wielkiej płyty? Jakim cudem?! Jak oni to zrobili?

Więc Budapeszt to naprawdę ładne miasto!

Marysia narzeka, że wszyscy jak podróżują to od razu porównują napotkane rzeczy z czymś co już znają. Zamiast po prostu poznawać i rozkoszować się widzianym pięknem. Było w tym trochę prawdy, więc obiecałam jej, że ja już nie będę... po czym natychmiast strzeliłam jakąś uwagę w tym stylu właśnie... życie.
Doszłyśmy do "zielonego" mostu (ciekawe, jak się nazywa). Tam były takie śliczne latarnie! Jak w... ugryzłam się w język, przeprosiłam Marysię, i powiedziałam, że jak w Narnii :)

Weszłyśmy na górę, na cytadelę, ładny widok oczywiście, potem park, kąpiel w kranie, bo upał jakich mało (jak już byłyśmy mokre to zaczęło padać, a co), weszłyśmy na drzewo... potem było popołudnie, z którego już teraz niewiele pamiętam...

A jakaś daleka ciocia Martyny, u której spałyśmy pod Budapesztem, zrobiła nam przepyszne regionalne leczo na kolację. Z prawdziwej węgierskiej papryki :)

Marcysia mnie w ogóle nie szanuje, co za postać. Nie no, dobrze, nie jest źle. Ale przecież pan TR jej mówił, że ma sobie robić przerwy w tym chodzeniu, a ona lata cały dzień... no rozumiem, że Budapeszt, to jeszcze nie góry, ALE...żądam więcej praw! Więcej odpoczynków! Marcysiu, siedź i leż trochę, nie lataj tak!
K.

Tak sobie myślę... nie będę opisywała jakoś specjalnie tych miast. Zabytków. Nie napisałabym nic szczególnego, można przeczytać gdzie indziej... dla mnie ciekawsze są dziwne anegdotki, takie ot z życia, co tylko ja przeżyłam :)

Uśmiechy :)

niedziela, 10 sierpnia 2014

W drogę (85happyday)

Spakowałam się.
W jakieś 7,5 kg.
Przy czym 0,5 kg ubrań miałam na sobie.
Musiało się udać.

Wychodzę. Spóźniona. Na 18:20 się umówiłam jeszcze z o.KS, że się wyspowiadam. Jak się jedzie w takie dalekie kraje...bezpieczniej ;). Pędzę. Prysznic "tużprzedwyjściemżebynadłużejstarczyło" diabli wzięli, upał taki, a ja biegnę z plecakiem... 18:17, połowa drogi do kościoła, szlag! zapomniałam podpisać upoważnienia dla B., żeby mogła ZŁOŻYĆ papiery na studia. Podpisałam, żeby mogła odebrać z historii, "nawszelkiwypadek", jakbym się dostała na ten mish. Ale zapomniałam podpisać, że może złożyć. Telefon. Młoda. Teczka, długopis, błagam, znieś na podwórko. Wracam. Pot leje się strumieniami. Spotykam Młodą z teczką i długopisami. Siadam na chodniku. Wypełniam upoważnienie. Średnio-na-jeża, bo nie pamiętałam do końca jak się te wszystkie MISHowe skróty rozwijają. Trudno, czort to bierz, podpisane, lecę do kościoła. Spóźniona już karalnie. A o.KS specjalnie na moją prośbę przyszedł wcześniej spowiadać. Głupio mi.

Ale. Pełna nadziei na przyszłość, czysta i pobłogosławiona, ruszam w dalszą drogę. Dochodzę do metra. Szlag. Zapomniałam biletu. Przecież muszę dojechać do centrum. Trudno, kupię w metrze. Aha, Marcysia-przykład pomyślunku, nie wzięła również legitymacji, przecież za granicą i tak jej nie respektują. Ale wracamy polską tlk-ą... Telefon. Młoda, błagam, przywieź mi portfel. Do centrum.

Że ona się zgodziła. Młoda, jesteś święta. Stwierdzam heroiczność cnót :).

No dobrze. Zbiórka, rozdział sprzętu, idziemy na pociąg, wsiadamy, ruszamy, nastroje pogodne, jeszcze nikt nie myśli o tym, że 3,5 tygodnia w takim towarzystwie będzie chwilami ciężkie... wypisujemy swoje obawy, nadzieje, wyzwania...

...bałam się, że znudzimy się w miastach.
...bałam się, że kręgosłup mi siądzie. że nie dam rady. że kondycji nie mam. i takie tam...
...miałam nadzieję...czy ja miałam jakąś nadzieję? oprócz tej, że przeżyjemy? ;)
...wyzwanie. ten cały obóz był jednym wielkim wyzwaniem. wyczynem. jak zorganizować. jak się spakować. jak przeżyć. jak żyć i dać żyć kręgosłupowi. innym ludziom.

Dostałyśmy dzienniczki. Żeby pisać na bieżąco co się działo. Żeby nie umknęło wszystko z wiatrem. Fajnie. Ładne :).

Pamiętam...
...plecak nie był ciężki. Marcysia nic wspólnego nie mogła do niego dopakować, bo Majka zabroniła. No i dobrze, kto to widział, żebym ja nosił wspólne rzeczy. A Marcysia się starała. Te tabelki i w ogóle wszystko...to miłe. Inna rzecz, że jakby się nie postarała to już ja bym się zemścił i jej nie dał żyć.
...ale coś dziwnego. Prawie wszyscy się spakowali w te 7 kg. Bardziej lub mniej przypadkiem. Hahaha, Gabi i Gosia się zaraziły ważeniem każdej rzeczy wkładanej do plecaka. Niemożliwe. Zabawne :) ...ale Marcyś zazdrości. Znaczy-głupio jej z tym, że "tak się starała, a inni i tak mają tyle samo". Myśli, że mogła się postarać bardziej... biedactwo, ma wyrzuty sumienia.
...postaram się nie nawalić.
Kręgosłup Marcysi.

Uśmiechy! :)

Dni dziurowe: 82-84

Dzień 82.

Znudziły mi się rzymskie znaki.
Usiłuję sobie przypomnieć, co wtedy było.
Niedziela. We wtorek miałam egzamin na studia. W niedzielę... co ja robiłam w niedzielę?

Niejasno pamiętam, że usiłowałam się już nie uczyć.
W środę miałam wyjechać na obóz. Więc pewnie robiłam coś związanego z obozem.
Przeliczałam tabelki żeby się zmieścić do plecaka...

Ech.

Dzień 83.

Poniedziałek.
Rano - biblioteka, już tylko na chwilę. Przejrzeć książki, które przeczytałam w ciągu tego tygodnia z kawałkiem i cześć.
A potem? Potem już chyba sobie te przygotowania darowałam. Obóz, obóz, obóz.

Dzień 84.

środa, 16 lipca 2014

Dziura?!

Wygląda na to, że w 100happydays na moim blogu zrobi się dziura.

Ostatni opisany dzień to sobota. Mamy środę. Wyjeżdżam dziś, nie mam czasu opisywać ostatnich 4 dni. A jak wrócę na ten prawie miesiąc to... to nawet nie liczę, że będę pamiętać, co się działo przed wyjazdem. Jasne, każdy dzień miał swoje dobre strony, ale...czy ja je będę pamiętać? Pewnie nie.

Za to gdzieś we wrześniu pojawią się krótkie notki z podróży. Z obozu życia :). Na szlaku z pewnością zdarzy się dużo przygód. Trochę się ich boję, ale im bliżej wyjazdu tym lepiej :). Będę je sobie gdzieś opisywać w miarę na bieżąco :).

Czekajcie z utęsknieniem ;).

Uśmiechy :)

niedziela, 13 lipca 2014

Dzień LXXXI. Niespodziewane spotkanie

Agacie

Nie ma to jak spotkać kogoś, kogo się widziało przelotem na obozie 4 lata tamu. Zostać rozpoznanym. Rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać, bo zdajemy na te same studia.
Po czym dowiedzieć się, że jest to siostra przyjaciółki mojej przyjaciółki. Którą to przyjaciółkę przyjaciółki ja też znam.
I swoją drogą najpierw ją pomyliłam z tą siostrą bliźniaczką. No cóż... ;)

Tyle! Krótko! i na temat.

Uśmiechy

PS A dziś też jest super dzień. Rozwiązuje się TYLE problemów. I szykują się mega wakacje! ;)

sobota, 12 lipca 2014

W 5 kg na 3,5 tygodnia (dzień 80?)

A sami sobie zgadnijcie, komu.

Brzmi znajomo? Pierwsza część tej przygody zaczęła się rok temu... Megabestseller roku 2013, najwięcej razy wyświetlony post ;). Z tym, że... wtedy było na 2 tygodnie. 

A teraz jest na 3,5. Tygodnia. Za granicę. Na obóz. Wędrowny.
W 5 kg. Kilogramów.
5 kg = 5000 g. Czyli lekka bluzka, ważąca 100 g to 2% wagi plecaka. Czyli śpiwór to jakieś 16-20% (nie chce mi się liczyć).

piątek, 11 lipca 2014

Dzień LXXVIII. Ignacy Piotr Legatowicz
Dzień LXXIX. Rodzinka :)

Dzień 78.

Siedzę sobie w Bibliotece Narodowej, czytam Psychologię uśmiechu Szaroty, a tam... cytat z mojego pradziadka! No, kto by się spodziewał! :)

"W towarzystwie miej twarz wypogodzoną, nie zaś ponurą i posępną, abyś płaczącą i bolesną fizyonomią drugim humoru nie psuł. W towarzystwie nie nudź ludzi opowiadaniami o twych chorobach, dolegliwościach, boleściach, a raczej spowiadaj się z tego lekarzom" Ignacy Piotr Legatowicz, Dawna przodków naszych obyczajność.

Dzień 79.

Aż się zdziwiłam.
Nie lubię spotkań rodzinnych. Tych "oficjalnych".
Z zasady.
Siedzi się.
Jest nudno.
Poleci jakiś głupi żart.
Tylko dekoracja jedzeniowa na stole się zmienia.
Polskie narzekanie.
Świat jest taki beznadziejny.

wtorek, 8 lipca 2014

No to nadrabiamy... dni LXXII-LXXVII

Dzień LXXII. ?

A żebym to ja teraz pamiętała, co się wtedy zdarzyło! I jeszcze w dodatku dobrego! W czwartek szykowałam się do wyjazdu do Gdańska z Gabi. Ale to tylko wieczorem. A co robiłam wcześniej? Szczerze mówiąc - nie pamiętam. Pewnie marnowałam czas. Usiłowałam odpocząć w wakacje :).

Dzień LXXIII. Czy do twarzy mi w takim kapeluszu?


Spacerując po Gdańsku natknęłyśmy się kilka razy na admirałowych przebierańców. Spytałyśmy, kiedy się będą bić, bo to wyglądało na przygotowania do jakiejś ciekawej inscenizacji. Jutro o 20. No dobrze, a można przymierzyć kapelusz? Można :)

Powiedziałabym, że z tą kokardką to całkiem kobiecy. No i ogólnie ładny i fajny ;)

Dzień LXXIV. Wsiadając do losowej komunikacji w losowym kierunku...

poniedziałek, 7 lipca 2014

A ci, którzy tańczyli...

"A ci, którzy tańczyli (zostali) uznani za szaleńców przez tych, którzy nie słyszeli muzyki"
Friedrich Nietzsche - jakkolwiek go nie lubię, to zdanie jest niesamowite...
G.

Tańczę. Tańczę i cieszę się życiem, a przynajmniej chcę... i wiem, że jak wreszcie ruszę swój leniwy tyłek, to będę. Tańczyć i się cieszyć. Ale ludzie nie zawsze to rozumieją. Oni nie słyszą muzyki...

Czasem słyszę muzykę i tańczę, tańczę z życiem bez końca, bo tylko tak potrafię żyć, gdy ją słyszę. I cieszę się każdą chwilą, każdym promieniem słońca, każdym oddechem i słowem, każdym spotkanym człowiekiem...

czwartek, 3 lipca 2014

Dzień LXXI. Coraz dłuższy ten basen...

...temu panu z basenu :)

No myślałam, że dziś znów będę musiała pisać o bibliotece i martwiło mnie to o tyle, że o bibliotece już było...Ale nic z tych rzeczy! Wcale nie muszę!

Poszłam na basen dalej bić rekord-już jest cztery, słyszycie te fanfary? ;) oprócz tego że był tłok nie z tej ziemi to zdarzyło się parę przyjemnych rzeczy :). Pływałam sobie z takim panem na torze i co jakiś czas sobie rozmawialiśmy.
- Proszę, niech pani płynie - powiedział uprzejmie, nie wiedząc, że ja po jednym basenie kraulem na brzuchu mam zadyszkę jak stąd do Krakowa i muszę odpocząć. I tak jest nieźle, że ten jeden basen przepływam...

chwilę później...
-coraz dłuższy ten basen się wydaje... - jej! nareszcie ktoś, kto patrzy na tę wodę tak jak ja: udało się przepłynąć bagatela 25 metrów, alleluja, ale jestem dzielna... chociaż właściwie...Nie... teraz już tak nie jest. Już jeden basen nie stanowi wyzwania. Dwa -jeśli kraulem na brzuchu-to owszem. Ale ubawiłam się :)

...jeszcze chwilę później:
-ile już pani ma?
-Nie wiem, nie liczę, bo po co...
-ja to zawsze liczę, bo każdy basen to sukces!

Fajne podejście. Ja zawsze chcę liczyć, ale zaczynam myśleć o czym innym i się gubię w liczbach. Taka ze mnie genialna matematyczka...

wtorek, 1 lipca 2014

Dzień LXX. Jak wytresować smoka i jak biję rekord

Gabi i Lidce :) (Gabi, powiedz Lidzi!)

Ależ to jest fantastyczne czasem pójść na film, który niby jest dla dzieci. Poszłam z Gabi na "Jak wytresować smoka 2". I bardzo mi się podobało, zresztą tak jak pierwsza część. I wygrałam, bo pół godziny przed końcem obstawiałyśmy z Gabi zakończenie - szczęśliwe czy nie. I wygrałam. Nie powiem, jakie, bo
nie będę spoilerować.

I biję rekord w chodzeniu ileś dni z rzędu na basen. Nauka sprzyja, bo ileż można się uczyć. Przerwa mile widziana :). A poza tym teraz lato w mieście, więc przez codzienny basen nie zbankrutuję :). Może dzięki temu za 2 tygodnie na obozie moja kondycja nie będzie w stanie absolutnie tragicznym... I kręgosłup nie będzie w stanie absolutnie tragicznym... takie tam, marzenia ściętej głowy.

No więc byłyśmy na basenie z Gabi i jej młodszą siostrą, Lidką. I było super, i się ganiałyśmy i zjeżdżałyśmy ze zjeżdżalni (o, to na pewno świetnie poprawia kondycję) i się ścigałyśmy i w ogóle. No, fajna zabawa :D

...a rekord jak rekord. Na razie jest 3. Ja wiem, że to niedużo, ale to o całe 200% więcej niż zwykle. A jutro będzie cztery, w czwartek pięć... no w weekend zobaczymy jak to wyjdzie, bo wyjeżdżam. Ale w Gdańsku są baseny przecież... ;)

Reasumując (mądre słowo!), polecam film :)

Dzień LXIX. I znów do nauki!

Brzmi strasznie i złowróżbnie. I za nic nie kojarzy się z czymś, co miało by sprawiać radość. W dodatku tyle radości, żeby się dostać na 100happydays.

A jednak to możliwe.

Znów do nauki!

Ale wiąże się z tym kilka miłych rzeczy.
Wreszcie założyłam sobie kartę w Bibliotece Narodowej, sobie tam siedzę, czytam i zostałam wielką fanką tego miejsca. Bo to jest super! Niemal wszystkie książki, jakie tylko są, wystarczy kliknąć 'zamów' i po 45 minutach jest. A można kliknąć z domu. I od razu jak się przyjdzie to już są gotowe i czekają.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Cały tydzień leci hurtem!

Echh już nie mam cierpliwości każdego dnia osobno opisywać, jak mam tydzień zaległości...

Dzień LXII. Heja ho, wakacje! :)

Ten dzień był bardzo przyjemny. Udało mi się zrobić chyba wszystko z tego, co zaplanowałam...z tego prostego powodu, że oprócz wyspania nie zaplanowałam nic.
Więc wyspałam się, Magda mnie obudziła telefonem chwilę przed 12, bo chciała adres :)

Achhh i zyskałam przepiękny kapelusz! :)


Dzień LXIII. Dzień jak co dzień

piątek, 27 czerwca 2014

Dzień LXI. Wybieramy delegatów!

Karolinie Olejak za przewspaniałe zajęcia :)

Ale mega.
Wkręciłam się w demokrację.
Niemożliwe.

Ale tylko w wymiarze harcerskim. I u bab, bo u facetów to za bardzo w politykę wchodzi.
Te wybory wszystkie. Delegatów na Zjazd.

Ale od początku.
Będziemy instruktorkami, co nie? Więc będziemy mogły wybierać delegatów na Zjazd ZHR. Więc dobrze by było się dowiedzieć, jak to wygląda.

I miałyśmy super zajęcia interaktywne. Wybierałyśmy prezydium, komisję skrutacyjną, zgłaszałyśmy kandydatki, słuchałyśmy i wymyślałyśmy, co możemy na tym Zjeździe jako kandydatki zrobić...
...i było bardzo fajnie :)

KONIEC.

A wieczorem KOMĘDANTKA CHORĄGWI do nas przyjechała i miała specjalnie dla nas zrobione MUFFINKI.
Mniam :)

Radośnie! :)

Dzień LX. BURZA!

Oldze Kowalczyk :)

Na Burzy grałyśmy w burzę.
Czyli Maja nam przygotowała malutkie karteczki z naszymi imionami i zadaniami, które mamy zrobić. I je losowałyśmy. I musiałyśmy spowodować, żeby ta wylosowana osoba to coś zrobiła. I wtedy się krzyczy BURZA.

Na przykład - Olga napije się herbaty z mlekiem.

To ja wylosowałam.
Strasznie mi było przykro, bo ja uważam, że herbata z mlekiem jest obrzydliwa...

Ale cóż poradzić! Gra to gra, zadanie to zadania! Do dzieła :)

Dzień LIX. Instruktorki na imprezie :)

Hm. Może tak jak wczoraj? BURZY najwspanialszej na świecie :)

Relacja. Już pisałam, że ma być nudno. Trochę żałuję, że nie napisałam jej od razu, bo teraz już o wszystkich nudnych rzeczach zapomniałam. Zostały w głowie same ciekawe. A i tak jest ich mnóstwo...!

Ogólnie to straciłam tam poczucie czasu. Więc możliwe, że część opisywanych niżej zdarzeń zdarzyła się w piątek...

Więc tak. Rankiem poszłyśmy na Mszę. Bo Boże Ciało. Fantastyczny jest tamten kościół, taki niepozorny, ale jak na końcu śpiewałyśmy Modlitwę Harcerską, to normalnie ciary. Niesamowita akustyka. I ładnie śpiewamy :).
Ksiądz nas powitał przy ogłoszeniach. Cieszył się bardzo, że jesteśmy i ze smutkiem nam oznajmił, że "nasi kawalerowie jeszcze śpią o tej porze. Po ciężkiej pracy".

Dzień LVIII.2 Burza nadeszła

Post ten jest dość ścisłą kopią tego: http://czyboiszsieburzy.wordpress.com/2014/06/19/18-06-sroda/, relacji z kursu pwd z 18.06. Ale pisałam ją "siama", więc prawa autorskie wszelkie zachowane. Tu wersja bonusowa ;p

Dedykacja leci do: Magdy Lecz, Kasi Dobruckiej, Mai Budner, Karoliny Olejak, Asi Wysockiej, Martyny Mauer, Ali Turzańskiej, Ani Różyckiej, Zosi Demiańczuk, Oli Czerwonki, Olgi Kowalczyk, Ady Karpuć, Martyny Malenty, Olgi Semeniuk, Olgi Gąsiorowskiej, Gosi Smoczyńskiej, Magdy Mrozek, Klaudii Chmielewskiej, Dominice Gryciuk i Ani Rakowskiej. Czyli do wszystkich, którzy prędzej czy później na BURZĘ dojechali. Kolejność przypadkowa, poza tym, że komenda na początku :)

Środa, 18. czerwca 2014 roku. Godziny wieczorne. Burza zaczęła się po raz drugi, tym razem z impetem, żwawością i właściwym sobie chichotem. Tak, bo na poprzednim biwaku było owszem fajnie, ale mało śmiesznie i szalenie, i energicznie i "w ogóle". Teraz zaczęło się zdecydowanie lepiej :)

Relacja – cóż to jest? Sprawozdanie. Sprawozdanie powinno być nudne, a przynajmniej się nudno zaczynać. Po co? Żeby samo dotarcie do najciekawszej części było wyczynem, wszak lubimy wyczyny. Ale może zacznę już na dobre i na serio. I nudno.

Dzień LVIII. Nikola, pan TR i inne opowiadania...

Nikoli. i panu TR, niech będzie, uśmiechnęłam się, nie da się ukryć... :)

Młoda miała badania. W centrum zdrowia dziecka. Badania takie, że musiała na dwie doby pójść do szpitala. To ją odwiedziłam. Żeby jej smutno nie było. I żeby mieć okazję do odwiedzenia rehabilitacji. Starych dobrych kątów... :)

Młoda była w pokoju z Nikolą. Nikola ma 8 lat. Zainteresowała się moją książką, bo miałam książkę z obrazkami. "Jak mówić żeby dzieci nas słuchały i jak słuchać żeby dzieci do nas mówiły". Więc poczytałyśmy obrazki razem. Było bardzo fajnie i śmiesznie :).

A potem, tradycyjnie, skoro już jestem na tym końcu świata, odwiedziłam rehabilitację :).
Mój Boże.
Pan TR jakoś tak sobie poprzestawiał pacjentów, żeby mu było wygodnie...
...ale chyba nie wszyscy ogarnęli jak mają przyjść i pięciu wesołych chłopaków lat 14 przyszło naraz.
Ależ Armageddon. Albo cyrk. Jak kto woli, bałagan nie z tej ziemi.
Bo żaden nie chciał wyjść.
Ani pójść na ogólno.

...chociaż temu ostatniemu to się w sumie nie dziwię... też by mi się nie chciało, hahaha :)

Uśmiechy! :)

Dzień LVII. Ojjjj....dzięki Tato! :)

Tacie :) i panom policjantom.

Gramy na Dworcu. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Nie raz i nie dwa przechodziła obok nas policja, straż dworca, ochrona i Bóg wie, co jeszcze.

Ale tym razem patrzyli jakoś tak...uważnie. Ci panowie policjanci. Naradzali się, naradzali...kurczę, coś jest nie halo.

Śpiewałyśmy akurat "Lepszy świat". Tam jest jeden wers o Tacie...zawsze wtedy o nim myślę. Tato, ratuj nas od policji...

Podeszli. Skąd jesteśmy? Z Warszawy. Pełnoletnie? Ja tak, Gosia nie. Mamy dowody tożsamości? Mamy. Oglądają mój dowód i Gosi legitymację... Nie uciekłyśmy znikąd? Nie. A gdzie jedziemy na wakacje?

...i zrobiło się już lepiej i luźniej...dzięki Tato :)
...nawet fajne takie przeżycie.

Uśmiechy! :)

wtorek, 24 czerwca 2014

Dzień LVI. Back Home Warsaw

temu małemu dziecku kochanemu

Od straszne długiego czasu wybierałam się na Back Home Warsaw. Wychodziło mi beznadziejnie, bo nawet jak miałam czas i chęć to zapominałam. Ale w poniedziałek, tydzień temu, wreszcie mi się udało!

Nie obyło się rzecz jasna bez komplikacji w ostatniej chwili, bo musiałam jeszcze wysłać zaliczenie na kurs wychowawców, i pisałam je po południu, i się nie wyrabiałam z czasem i w ogóle... Ale się udało. Nareszcie! :)

I było bardzo fajnie.
I był tam taki mały chłopczyk. Zaprzyjaźniliśmy się.
Próbowałam mu tłumaczyć, że "to białe w złotym" to Największy na świecie, chociaż taki mały. Że to Jezus.
Średnio mi wychodziło. Stwierdził, że go wrabiam, bo przecież Jezus jest w niebie, a nie tutaj.

I w ogóle. Fajnie nam się rozmawiało. A wszystko zaczęło się od tego, że lubię się uśmiechać do małych dzieci. Bo one odpowiadają na ten uśmiech. Matko kochana, on był taki szczęśliwy! Normalnie Boże szczęście w oczach. Tak lubię na to patrzeć...

Zdjęcie jest z jakiegoś poprzedniego BHW, bo z tego jeszcze nie ma... :)
Uśmiechy :)

Dzień LV. Działa wszystkimi drogami.

Z dedykacją i podziękowaniem dla Najwyższego...

Kursu wychowawców dzień trzeci i ostatni. Kręgosłup umiera, już dawno tyle nie siedział, a nie lubi tyle siedzieć. Jeszcze te krzesła... o mamuniu.

Ale od początku. Kurs miał być 10-21. Wkurzało mnie to, bo chciałam wieczorem pójść na 19:30 na Mszę, bo była oficjalna zmiana duszpasterza akademickiego. I chciałam być. No ale cóż poradzić...
...sprawdziłam sobie w sobotę, gdzie na Starym Mieście jest Msza o 8.30...
...i nastawiając budzik o niej zapomniałam. Więc obudziłam się o 8.30 i 10 minut później sobie przypomniałam, że chciałam właśnie już być na Starówce...
...gratulacje Marcysiu. To teraz nie zdążysz nawet na kawałek tej Mszy o 19.30. Ani na herbatę w duszpasterstwie, bo pójdziesz po kursie na ostatnią Mszę w mieście. Gratulujemy.

"Panie Boże, zrób coś z tym, ja tak nie chcę, ale ze mnie sierota, no zrób coś".

...w sumie nawet nie pomyślałam, że da się z tym coś sensownego zrobić.
A sposób jak się okazało był. W sumie w sobotę skończyliśmy z godzinkę przed czasem...ale dwie? To będzie trudne...

Dzień LIV. Nie ma bardziej szczerej miłości niż...

Kindze Jaszewskiej :)

Kursu wychowawców ciąg dalszy...
Mieliśmy zajęcia z policjantem, jedno z pytań z publiczności dotyczyło tego, czy w takiej a takiej sytuacji rodzice dziecka mogą wychowawcę o coś oskarżyć.
I pan policjant powiedział, że oskarżyć można każdego o wszystko. Że on nawet może teraz oskarżyć biuro organizujące szkolenie o to, że nie ma pączka, a on jest głodny o lubi pączki.
Tylko że nie ma sądu, w którym by tę sprawę wygrał.
Drobnostka.

I akurat to rzuciło nam się w pamięć. Mnie i Kindze. A potem...

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Dzień LIII. Uwaga, proszę państwa

Zaległości się nadrabiają! :) część jest napisana i czeka na zdjęcia, część nazdjęciowana i czeka na napisanie... :) dobrego czytania :)

Panu Arturowi. I Kindze. I państwu po lewej...

Kurs wychowawców czas zacząć. Piątek, godzina 18. Będzie nudno. Mama się ze mnie śmiała, że wcale nie, bo znajdę sobie coś do liczenia (w rodzaju "oględnie mówiąc" lub "odgrywać rolę").

...Nawet nie wierzyłam, że aż tak będzie miała rację.

piątek, 13 czerwca 2014

:)

Test systemu :)

Dzień LI i LII. Duch Święty zstępuje

Duchowi Świętemu :)
i Gabrysi. Prokop :)

Ale super.
Bierzmowanie to cudowna rzecz.
Cieszyłam się jak dzieciak.
Chyba nawet bardziej niż na swoje.
Nie wiem czemu.
Chyba jednak jest tak, że mimo że to sakrament "dojrzałości chrześcijańskiej" to i tak się potem dorasta jeszcze... i coraz bardziej się rozumie, co to za łaska i cud.
Strasznie fajnie :).

RITA!
Będę się za Ciebie modlić :).

PS A dlaczego dwa dni? Bo jednego była próba, a drugiego bierzmowanie ;)

PS 2 beznadziejny ten post. Urywane zdanie nie trzymające się kupy, nikt oprócz mnie tego do końca nie ogarnie. Trudno, cierpcie, poczekacie to się doczekacie czegoś normalnego :)

PS 3 i tym sposobem nadrobiłam zaległości... i już jesteśmy na bieżąco? Nie, wcale nie. Bo dziś, jutro i pojutrze mam kurs wychowawców. I nie będę miała kiedy napisać. W ogóle, co to jest, weekend wyjęty z życia :) 9-20 w sobotę i w niedzielę. Ale będzie ze mną Kinga. I będziemy razem się cieszyć (jak będzie fajnie) i razem hejtować (jak będzie nudno).
Prowadzący, strzeżcie się! :)

Dzień XLIX. Imieninki imieninki
Dzień L. Najdziwniejszy dzień pod słońcem

B.! Za siostrzane pogaduchy i za imieninki. Jej własne :)

I chyba nie trzeba nic więcej pisać.
Zdjęć nie mam.
Ale było fajnie :)

Karolowi w przeprosiny. Natalii, Ewie, Zuzi i Ali.

To był dziwny dzień.
Na początku okropny. Przeze mnie, rzecz jasna, i dlatego wciąż jestem na to wkurzona. Chociaż już jest 3 dni później...mniejsza o to, dlaczego, ale Karol, przepraszam.

Fajnie było się zgubić na rowerze przy zjeździe z Mostu Siekierkowskiego. Google maps, niezawodnie, "na rozwidleniu trzymaj się prawej strony", potem lewej, prawej, te rozwidlenia są co 5 sekund... aż tu nagle:
skręć w: Zarośla.
przeprowadź rower.

Dzień XLVIII. Antena

Ktoś wie, jak nazywa się ksiądz od dzieci w Lesznie? Jemu.

Kazanie na Zesłanie Ducha Świętego. Kazanie dla dzieci.
Ksiądz przyniósł anteny radiowe, takie teleskopowe.

I opowiadał o nich bajkę...a tak naprawdę to o antenie satelitarnej, tylko że taką trudniej przynieść...

...otóż była sobie antena satelitarna. Sterczała sobie radośnie, a była taka jakaś usterka w systemie, że widziała, co robią ludzie, którzy oglądają telewizję...
...widziała jak wstają do pracy, włączają dziennik, jak wieczorem oglądają mecze i wieczorynki...
... i zauważyła, że Ci ludzie się między sobą w ogóle nie znają. Nie znają swoich sąsiadów. A niektórzy są samotni, inni smutni czy zdenerwowani...
...postanowiła utworzyć swój własny program.

I tak pewnego pięknego dnia znudzony mąż skakał po kanałach i nagle odkrył, że jest jakiś nowy. I woła do żony:
- Chodź, zobacz! Otworzyli jakiś nowy program! Tylko w nim prawie nic się nie dzieje. Tylko siedzi jakaś staruszka i wpatruje się w jakieś zdjęcie...
...przyszła żona, ogląda...i mówi:
- A przecież to jest nasza sąsiadka z niższego piętra! A na zdjęciu jest jej syn, straciła go parę lat temu... wiesz, co? Ty tu sobie oglądaj na razie, a ja pójdę ją zaproszę do nas na herbatę.

...z kolei pewien chłopiec szukając bajki zobaczył na ekranie dwóch innych chłopców, którzy grali w kapsle. I zauważył, że nie mają żadnych innych zabawek, gier ani nic... po czym spostrzegł, że to są synowie dozorcy z jego podwórka. I postanowił ich zaprosić na wspólne zabawy, bo miał dużo różnych gier...


...takie historie! :)
może by tak ruszyć poznać sąsiadów...

Dzień XLVII. Suwaki

Suwakom oraz Zosi Demiańczuk, która walnie przyczyniła się do powstania nazwy naszego kursowego zastępu.

Kurs przewodniczek "BURZA".
Czas na wymyślenie nazw zastępów do obiadu.
Siedzimy kupą, myślimy wszystkie...

W końcu wyszły suwaki.
A teraz znajdź związek z BURZĄ. Jest! Trzeba tylko poszukać :).

...bo najpierw Zosia powiedziała do nas, że możemy nazwać się zamek, bo zamek błyskawiczny... a zamek błyskawiczny to suwak...

...i zostały suwaki.

Radośnie, co nie? :)

...w sumie nie wiem, czy to było to, co mnie tamtego dnia najbardziej ucieszyło... było mnóstwo takich rzeczy :) ale teraz mi się przypomniała akurat ta historia... i jest ją stosunkowo łatwo opisać :)

Uśmiechy :)

czwartek, 12 czerwca 2014

Dzień XLVI. Baronowa! :)

Dziś będzie komendzie, jutro uczestniczkom. Kursu pwd - przewodniczek. To taki stopień harcerski. Instruktorski. I zdobywa się trochę inaczej i w miarę niezależnie od tych normalnych... strasznie to skomplikowane. Dobrze, że nie musiałam tego tłumaczyć panu TR, nie wyszło by :)
Zatem komendzie: Magdzie Leczkowskiej, Kasi Dobruckiej, Karolinie Olejak i Mai Budner. Bardzo fajne są :) Kadra marzenie.

6 czerwca. Już zaczynam się gubić, co opisałam a czego nie... tak to jest jak się nie robi na bieżąco...
więc to był piątek.

Wieczorem miałam dojechać do Leszna na kurs pwd. Miałam optymistyczny plan pojechania tam rowerem, przecież to tylko 33 km. Ale nie. Pogoda w środku dnia musiała mnie skutecznie zniechęcić. Oczywiście, jak wychodziłam z domu żeby się telepać autobusami to się rozpogodziło i okazało się, że rowerem jechałoby (jechało by? jak to się pisze?!) się świetnie...

środa, 11 czerwca 2014

Dzień XLV. Harcerka Orla :P czyli dzień wcale nie taki pechowy

Hahaha, panu TR.
I kapitule "czwarta cembrowina"

Jaciekrece. Nie ma to jak tłumaczyć komuś zawiłości harcerskiego życia :) Ale było zabawnie. Jak zawsze u pana TR...leżałam sobie na stole i tłumaczyłam o co chodzi z tymi stopniami...
- Ty jesteś harcerką (...). A co to znaczy takie Orla? Orli? Coś takiego?
czyli harcerskie pojęcia na wyrywki
- Może Harcerz Orli?
- Tak! To! Co to znaczy?
- No to jest taki stopień... ale tylko u facetów, bo dziewczyny mają inne nazwy i to jest wędrowniczka. Właśnie kończę zdobywać wędrowniczkę :)
- Ale o co chodzi z tymi stopniami?
- No bo najpierw się planuje, rozpisuje co się zrobi, żeby się rozwinąć, ach, wszechstronnie, potem się to realizuje i zamyka. I są wymagania na to, takie sfery, o które trzeba zadbać... a jak są te najwyższe stopnie to nie wystarczy rozpisać sobie tego z opiekunem stopnia, ale jest taka specjalna komisja co to zatwierdza i tego pilnuje...
- To jak w wojsku...
...no jak w wojsku :) i co z tego :). Jest całkiem zabawnie.

Dzień XLIV. Batikowo

Gabrieli Prokop, mojej mistrzyni batiku :)

Obiecałam, że pokażę co mi się udało zdziałać.
Jako że utalentowana nie jestem, to i ambicji za dużo nie miałam, a jak powszechnie wiadomo, dobrze rysować umiem tylko jedną rzecz.

Tadaaaam! :)



Batik zdobi teraz drzwi od łazienki. I jest pięknie.

Dzień XLIII. "Ja takich osób nie wynajmuję"

Dla pani, która "takich osób nie wynajmuje".

Byłam w tym Chełmie. Robię harcerskie zwiady, rozmawiam z jakąś miłą staruszką... i zdarzyło się tak, że spostrzegła ona moją plakietkę. No, wiecie jaką. Tę ładną żółtą, bo miałam na plecaku. Ucieszyła się bardzo, że mam taki napis, i w ogóle i spytała się, co to znaczy...
...po czym ucieszyła się jeszcze raz i powiedziała, że takich osób nie wynajmuje.

Zdziwiłam się. No ale dobrze. A ona po chwili mi mówi, że jest...świadkiem Jehowy.

O mamusiu droga, uciekać od razu czy dopiero za chwilę? Ja się nie znam tak dobrze na tych wszystkich objawieniach i Piśmie Świętym, żeby ze świadkiem Jehowy z 72letnim doświadczeniem w zborze o takich rzeczach rozmawiać...

No ale przeżyłam.

Tylko takie zdanie mi się telepie po głowie - Jeśli do Ciebie nie pukają świadkowie Jehowy, to Ty zapukasz do nich.

Ogólnie było zabawnie.

Nastąpił także ciąg dalszy geocachingu: geocaching w Chełmie i studnia w Chełmie, zdjęcie, proszę:


Uśmiechy! :)

Dzień XLII. Zaczynam wakacje czyli geocaching w Lublinie.

Harcerstwu, które wypełnia moje życie, każdą wolną chwilę i sprawia, że nie mam wolnego czasu :)

Harcerstwo. Cudowny wynalazek. Czasem każe coś robić.
Na stopień starszej wędrowniczki, który właśnie zamykam, miałam między innymi pojechać do Chełma. I tam coś zrobić - co, to już moja własna sprawa :). No ale, z Warszawy do Chełma i z powrotem ciężko, znaczy trudno, w jeden dzień obrócić. Co by tu zrobić, trzeba "postój" na noc gdzieś skombinować... Ha! Jak dobrze, że B. wyszła za mąż :) dzięki temu mam rodzinę w Lublinie! Mam gdzie spać! :)

Dzień XLI. Wybieram życie.

Czas nadrobić zaległości...

Prof. Bogdanowi Chazanowi.

Wiecie co, jak dotąd usiłowałam uniknąć tu tematów bieżących, zahaczających o największych krzykaczy i media. Ale...
1 czerwca byłam z Mamą, B. i J. i różnymi innymi znajomymi na marszu dla życia i rodziny. I było całkiem fajnie :) potem Mama nam postawiła lody, bo Dzień Dziecka... :D

A co do dedykacji - przy okazji tego całego szumu dookoła jego postaci dowiedziałam się, że on prowadził ciążę mojej Mamy, tę ze mną w środku. I że w sumie dzięki niemu żyję.
Dlatego ta awantura denerwuje mnie podwójnie.
Dziękuję Mu za życie.
I pozwólcie że nie będę więcej o tym pisać.


niedziela, 1 czerwca 2014

Przerwa.

Ogłaszam przerwę.
Zaczynam wakacje.

Wyjeżdżam. Kierunek Lublin i Chełm. Nigdy tam nie byłam :)
wracam w środę, ale ani chwili wolnego do piątku :) może w piątek chwilę znajdę. A potem znów wyjeżdżam, pod Warszawę na Burzę - kurs przewodniczek (-> harcerstwo).

Więc wybaczcie mi, jeśli w poniedziałek za tydzień  pojawią się te tygodniowe zaległości.
Dzisiejszy dzień również dopiero wtedy się pojawi.

Cierpliwości :).

sobota, 31 maja 2014

Ludzie, co się dzieje?!

Nie ogarniam świata. Życia. W sumie można powiedzieć-nic nowego. Nihil novi. Ale...coś się dziwnego dzieje.

Dlaczego tyle osób dookoła ma trudny czas w życiu?
Mieć kryzys-normalne.
No ale gdzieś granica normy jest. Musi być. Musi!

Zbyt wiele osób dookoła ma teraz kryzys. W dodatku często poważniejszy niż kilkugodzinny dół. Co się dzieje?

To naprawdę nie jest normalne.

A przy tym ja też mam już dłuższy niż zwykle zjazd do bazy. Głupio-w najdłuższe wakacje życia. Ale nie poradzę-mam. Czekam aż przejdzie i jednocześnie widzę, że jeśli faktycznie chcę się z nim pożegnać to muszę zrobić coś więcej niż "czekać". Tylko co? Powoli się niby klaruje...

A żeby było fajniej, to taka jedna ważna osoba przenosi się do innego miasta. 454 km w linii prostej. 515 km pociągiem. 572 km samochodem. Dużo za dużo. Trzeba myśleć, znaleźć kogoś nowego. Komu będzie można wszystko powiedzieć. A w nocy o północy wysłać SMSa żeby się modlił, bo inaczej zrobię komuś krzywdę. I od razu dostać odpowiedź, że jasne.
Ewa mówi, że właśnie dlatego nie warto mieć stałego spowiednika. Czy kierownika duchowego. Bo się przyzwyczaisz, dogadasz, przywiążesz, a jego przeniosą gdzie pieprz rośnie. Jak widać-sprawdza się.

Wracając do ruchu globalnego - dlaczego teraz tak dużo osób ma doła, kryzys czy inną depresję? Już mnie zaczyna to denerwować.
Chyba że wszystko w normie, tylko ja zaczęłam na świat racjonalnie patrzeć...

Dzień XL. Windows Movie Maker ;)

Ha! Udało się! Windows Movie Maker za 50 razem uznał, że jednak nie ma błędu i może się zainstalować :D I dzięki temu mogę zrobić taki film, co chciałam.



Chociaż tyle dobrego w tym męczącym dniu...

piątek, 30 maja 2014

Dzień XXXIX. Puzzle

Magdzie :)

Rzadka dedykacja :)
Magda dostała pod choinkę puzzle 1000 kawałków a dzisiaj układałyśmy! Prawie skończyłyśmy (możliwe, że sama już całkiem skończyła). Było super. O, właśnie napisała, że skończyła. Zdjęcia poniżej.

Kilka refleksji:
Mozart do Mozarta podobny jak dwie krople wody! (część obrazka stanowiły czekoladki z nadrukowanym Mozartem na sreberku. Fajnie się układało)
Poza tym można by na puzzlach się uczyć stylów architektonicznych. Tam była taka gotycka katedra. (chociaż w sumie, czy to na pewno gotyk? może neogotyk? nie znam się do końca...) i wszystkie elementy: ostrołuk, biforia, strzeliste wieże... no i można by robić rozpoznawanki po kawałkach, co to za styl :)

Dobrze, już dobrze, zdjęcia! :)

W takim stanie je opuściłam
A tak Magda skończyła :D piękne, nie? w większości czarno-białe! to dopiero wyzwanie! :)

Uśmiechy! :)

Taka rozkmina. (+dzień XXXVIII)

Siostrom wspaniałym
i, co ciekawe, panu TR.

I znów bez zdjęcia, bo mam zwyczaj zapominać o tym, że w takich momentach należy robić zdjęcie. I może dobrze, bo niektóre chwile życia powinny zostać tylko dla nas. Kawałek tradycji.

Miałyśmy siostrzaną kolację! :) Pyszną (dzięki Młodej) z pycha deserem (biszkopt z kremem. waniliowym. też Młoda, zdolne i kochane Stworzenie :)).

Tylko że...było dużo sprzątania. A już było późno... eeech... posprzątane...
pomyślałam sobie:

środa, 28 maja 2014

Dzień XXXVII. Moje rodzeństwo dba o 100happydays :)

Najlepszej z moich młodszych sióstr :) czyli Młodej! :)

Jak już zupełnie nie wiesz, co wstawić na 100happydays, to Twoje rodzeństwo o to zadba. Tak, to wredne, młodsze, niedoświadczone i denerwujące rodzeństwo.
Mam najlepszą młodszą siostrę pod słońcem! :)

Wracam z Kontaktu, była mega dobra szama, więc się najadłam i nie musiałam jeść kolacji. Chcę iść spać, biorę rzeczy do mycia...
- Marcysia...proszę, chodź do kuchni, no proszę, wejdź tam, Marcysia...

Weszłam.


Największym zmartwieniem Młodej było to, że ja kolację niespodziewanie już zjadłam gdzie indziej...
Tej herbaty i tosta jeszcze nie było. Za to na kartce była instrukcja obsługi wieczoru - bo było wiadomo, że wrócę jak już będzie bardziej spać niż nie.

Dzień XXXVI. ?

No i co? Skończył się wtorek 27. maja a ja naprawdę nie mam pojęcia co wstawić na 100happydays.

To był bardzo trudny dzień.
Dużo rzeczy się potoczyło nie tak, jak miało.
Kilku rzeczy się dowiedziałam takich, których nie chciałam. Żeby się w ogóle zdarzyły. Co tam dowiadywanie...

Generalnie jestem bardzo wkurzona na życie.
I już mam absolutnie dość. Wszystkiego.
Uciekam, i nie wiem od czego. I nie mam dokąd - bo gdzie ucieknę, stamtąd też chcę uciec.

Niemniej, mogę próbować się cieszyć dziś z:
-pysznego budyniu, który zrobiła Młoda
-tego, że już trzeci dzień się z nią nie pokłóciłam
-tego, że znalazłam wreszcie 4 odcinek dumy i uprzedzenie po polsku, obejrzałam, i już wszystko wiem, o co chodziło w 5 i 6, które obejrzałyśmy z Młodą wczoraj.

Oraz z tego, że mam kochaną starszą siostrę, do której mogę zadzwonić wieczorem i się wygadać. I wypłakać. Z tego to się cieszę, nie tylko próbuję.

Już wiem, dla kogo dedykacja.
Bogusi R.-S. :)

niedziela, 25 maja 2014

Dzień XXXIV i XXXV. Pride and Prejudice

Młodej! :)

Jak wiadomo - nie mam czasu. Ale Młoda jest chora, a Mama wyjechała. Trzeba ją uziemić w łóżku. Tak, żeby jej się nie nudziło. A czytanie książki męczy, a nie ma czasu odpocząć, a już ją plecy bolą od leżenia (ciekawe)... jak by tu ją uziemić...
FILM.

Duma i uprzedzenie, serial z roku 1995. Dziś mamy za sobą 3 odcinki. (obejrzałabym kolejne trzy, mi nigdy za dużo, strasznie mi się podoba! no ale czekamy do jutra...). No i cóż... chyba jednak mam trochę wolnego. Trochę dziś odpoczęłam. A trochę nie :)




Nie chcę oszukiwać.

Taka przerwa w 100happydays.
Spokojnie, będzie dziś dzień....kolejny
Ale po prostu tym razem będzie nie-o-tym.

Chcę rozwiać wątpliwości :)
Piszę bloga o uśmiechu, co nie? To chyba już każdy zauważył. O uśmiechniętym i radosnym życiu. I po prostu nie chciałabym, żebyście myśleli, że ja mam życie takie poukładane. I że jestem tak szczęśliwa, bo mi się wszystko układa i wszystko jest proste.

Nie jest. Jestem normalna! :) Też mam zjazdy, kryzysy, złe humory. Ostatnio nawet częściej. Czasem tak trudno znaleźć to coś, co by można było wstawić na 100happydays...Tak że mam ochotę uciec zewsząd, ze świata, a niechże się już skończy...

sobota, 24 maja 2014

Dzień XXXIII. Porządkowe wspomnienia :)

Kochanym uśmiechniętym wędrolom z wędrykoli: Patrycji Kamili Kuczyńskiej, Patrycji Porysiak, Luizie Rzadkowskiej, Elizie Kowalskiej, Asi Krzyżanowskiej, Kasi Kupis, Gosi Chusteckiej, Dudzi, Ani Cyran, Basi Chruściel, Eli Jarosińskiej i Kasi Jesionowskiej.

Dedykacja i tytuł dzisiaj. A zdjęcie i notka jutro, muszę szanować swoje zdrowie i trochę spać....

Już jest "jutro". Dopisuję zatem obiecaną notkę:
Wiecie co, czasem fajnie jest robić porządki :) Wywalić wszystko z biurka i przeglądać każdy papierek. Co prawda męczące to jest i zabiera mnóstwo cennego czasu, ale... znalazłam wczoraj tyle fajnych rzeczy! To znaczy - one same w sobie już mi się do niczego nie przydadzą. One przypominają. Przypominają te niezwykłe chwile, kiedy zwyczajne sytuacje stawały się nadzwyczajne... :)

I tak znalazłam wczoraj to:

Wędrole już wiedzą o co chodzi i pewnie już się śmieją :)