poniedziałek, 17 listopada 2014

(103-108) Jeżowce i pocztówki, czyli o Grecji w skrócie

W Grecji w Kavali miałyśmy kilka dni służby. Sprzątałyśmy cmentarz katolicki. A właściwie doprowadzałyśmy go do stanu używalności, bo był cały zarośnięty. W dodatku nie było kosiarki, trzeba było wszystko ręcznie albo małym sekatorkiem wycinać. Myłyśmy nagrobki, sprzątałyśmy zapajęczoną kaplicę...

Ja myłam nagrobki, bo kąpiąc się jedyny raz w Morzu Egejskim wlazłam na jeżowca i od tamtej pory na zawsze on pozostał w mojej stopie... z tym, że wtedy bolał i nie mogłam za bardzo chodzić (zresztą, co za ironia losu. Łaziłam przez tydzień po tych górach, kręgosłup mnie bolał mniej lub bardziej, ale chodzić mogłam bez problemu. Skończyły się góry to wlazłam na jeżowca... Wypadek rodzaju "zdobył Mount Everest, złamał nogę wychodząc z samolotu").

Służba!
Całkiem efektownie to chwilami wyglądało.
A trawniczek, po którym stąpa główna bohaterka tego zdjęcia, już pięknie wykoszony...
 Trochę pozwiedzałyśmy Kavalę.
Znalazłyśmy super sklep z pocztówkami. Ręcznie projektowane przez panią sprzedającą. Niesamowita kobieta. Poopowiadała nam trochę o Kavali, o Grecji w ogóle.

Postanowiłam dla żartu się spytać, czy nie ma zniżek dla studentów.
I miała! Powiedziała, że rozumie, że tak młodzi ludzie mogą nie mieć za dużo pieniędzy. I dała nam jakąś zniżkę na pocztówki, bo akurat wybrałyśmy te przez nią robione. To było fajne ;)

A potem pogadałyśmy jeszcze trochę i dała nam magnesy w prezencie.
Więc mam magnes z Kavali. I wspomnienie miłej pani.
A to wszystko gratis.

Słynne greckie dachy; na niektóre da się bez problemu wejść.
Tańczę sobie (chyba miała to być poza pt."Cały świat u mych stóp")
*  *  *

W Grecji byłyśmy jeszcze w Salonikach.
To niezwykłe miasto.
Miało taki układ ulic, że zupełnie traciłam orientację w terenie. Jedyne, co byłam w stanie zrozumieć, to "w stronę morza" i odwrotnie. I to tylko wtedy, jak widziałam morze... :P. Nie no, dobrze, troszkę przesadzam, ale...było dziwnie.

Co mi się podobało w Salonikach?
Najbardziej mi się podobała Rotunda. Dawny (?) kościół p.w. św. Jerzego zdaje się. Był nie za duży, okrągły, wysoki i miał genialną akustykę. Jako że był jedynie obiektem do zwiedzania i nikt go nie pilnował, to sobie pośpiewałam stojąc na środku, bo tam się najlepiej niosło. Psalmy i "Wędrujemy" (no wiecie, to Wędruję ścieżką od Ciebie do Ciebie). To było super.
Śpiewam sobie w Rotundzie.
Jak skończyłam to ludzie zaczęli bić brawo.
A potem postanowił wystąpić na środku inny pan.
Śmiesznie :)
Co jeszcze widziałyśmy? Mnóstwo cerkwi, które swoim przepychem już wcale nie robiły takiego wrażenia, bo przez poprzednie 2 tygodnie w Serbii i Bułgarii też widziałyśmy głównie cerkwie. I to już był przesyt pięknem dla oczu...

I naleśniki. Naleśniki z nutellą. Jejku, jakie to pyszne, taki ogromny naleśnik! Zresztą tych "budek" z naleśnikami było wielkie mnóstwo. I w każdej z nich piętrzyły się słoiki nutelli... nic, tylko ukraść!

*  *  *

To tak o Grecji w skrócie. Jak macie jakieś pytania, pragnienia wiedzy itd. to śmiało pytajcie :). Mi się już po prostu nie chce każdego dnia tak szczegółowo opisywać... ;)

Z Salonik wróciłyśmy autobusem Sindbad. Dzięki temu spędziłam malownicze 3 godziny życia w Macedonii. Ale o szczególnym aspekcie powrotu z tego obozu...i szczególnym wydarzeniu... będzie może innym razem.

I podsumowanie obozu i "naj..." też będzie oddzielnie :)

Uśmiechy! :)

1 komentarz: