niedziela, 19 października 2014

(98) Czudnite Mostovy, konie i ostatni przyjazny dom

Rano zwiedzałyśmy sobie Cudowne Mosty. Robiły potężne wrażenie - że to natura sama takie rzeczy w skałach porobiła. Przeszłyśmy się kawałek potokiem pod spodem, a potem ja z Gosią stwierdziłyśmy, że nie wracamy tą samą drogą... z tym, że jedyna inna droga wiodła po bardziej lub mniej, ale jednak pionowych skałach. Co z tego, próbować można. Spróbowałyśmy. Udało się, aczkolwiek mi się udało po drodze parę razy zjechać kilka metrów w dół, przez te pokrzywy, osty i jeżyny, które tam rosły (i dzięki którym było się czego złapać...i była tam ziemia, a nie lita skała). I wciąż mam taką cieniutką bliznę na ramieniu po tym włażeniu. Rany bojowe ;).

Ale Cudowne Mosty były naprawdę cudowne. Mimo, że po tym włażeniu byłyśmy całe w pokrzywach, ziemi i zadrapaniach. Ale wyczyn skoczył do góry, nareszcie, tak cudownie i miło z tym uczuciem, że się namęczyło, a zrobiło coś więcej niż "chodzimy".

***

I ruszyłyśmy w dalszą drogę. Szlaki tym razem wspaniale oznaczone, czerwony, zielony, wszędzie wiadomo, dokąd iść...No, oczywiście do czasu. Ale zanim to, złapała nas ulewa. A nawet burza. I, nieoczywiście, tuż przed największym deszczem doszłyśmy do wiaty. Znów nas to zdziwiło. Podziwiałyśmy chmury, które wędrowały sobie z góry na dół, pędziły postrzępione, nachodziły na nas i znikały... Ale trzeba było ruszyć w dalszą drogę, żeby nie znaleźć się w jeszcze większym niedoczasie...

Po drodze na szlaku jadłyśmy placki skautowskie. Pycha, jak ja je uwielbiam. Na słono i na słodko. Mniam. I z dżemem. A właściwie marmoladą składającą się z samego cukru. Odkryłyśmy przy okazji jak zrobić lizaka. Marmolada na kijek, obkręcamy szybko w ognisku, aż z płynnej się zrobi stała, i lizak gotowy. Mniam.
Innymi słowy gryzłyśmy patyki. Jej.

***

Robiło się coraz później. Najpierw zniknął szlak. Potem pojawiły się konie. Z młodymi. Trochę te konie były niespokojne...zbiłyśmy się w grupę-stado i szłyśmy naprzód, byle dalej, byle koni nie drażnić. Bo któż może wiedzieć, czy to dzikie konie czy nie...? A tu nie dość, że skończył się szlak, to jeszcze droga się zrobiła taka końska dość, a potem zniknęła zupełnie.
No pięknie. A odwrót zamknęły nam konie.
Co za pułapka. Chcąc nie chcąc, lazłyśmy na azymut. Jakąś stromizną, którą kiedyś płynął strumyk. I, o dziwo, doszłyśmy do szlaku z powrotem! Powoli zaczynałyśmy szukać miejsca, żeby spać, ale jak była już jakaś polanka, to z jakimiś chatami i napisami, że tu nie można, albo istniało podejrzenie, że tu konie będą nocować...

***

Zrobiło się kompletnie ciemno. Idziemy z latarkami. Co z tego, że jesteśmy na polanie, jak są skosy i nie ma jak namiotu rozbić. Idziemy dalej. Chociaż zmęczenie wielu z nas daje się we znaki (mi nie, mi tak podskoczyła adrenalina, że mogłabym jeszcze iść i iść...).
I zobaczyłyśmy światła.
Jakaś samotna chata. Światło na pewno nie elektryczne. Pewnie jacyś ludzie są w środku. Szybka narada, obok płaskie miejsce, spytamy się, czy można się rozbić.
Zresztą zanim zapukałyśmy to już ktoś wyszedł, bo nas usłyszał.

Na szczęście nie byli to rozbójnicy liczący zdobycze na turystach, a zwyczajni dobrzy ludzie, którzy nas ugościli, kazali spać u siebie na podłodze (zawsze cieplej i bardziej sucho niż w namiocie), mieli rozpalone w kominku, więc wysuszyłyśmy buty, dali nam jedzenie, mięso i w ogóle... Bardzo dobrzy ludzie. Objaśnili nam poza tym, jak dalej iść, bo akurat trochę Rodopy znali...

A chata była niezwykła. Bez prądu. Bez wody, woda obok. Cała z kamienia, dach też z kamienia.

Trochę taki mały cud. Bo ogólnie to ich taka działka, na którą przyjeżdżają może raz w roku na parę dni. I to jedyny dom w okolicy! A oni przyjechali wczoraj, wyjeżdżają jutro... i nigdy, ale to nigdy nie spotkali tu ludzi. Dlatego sami się trochę tych głosów przestraszyli.
A, no i powiedzieli nam o niedźwiedziach. Wiedziałyśmy, że są, ale oni je tam widzieli. Rok wcześniej wprawdzie, ale...

Naprawdę, naprawdę wspaniali ludzie. I jeszcze, jejku, w tym kraju nikt nie mówił po angielsku, a ta dziewczyna akurat owszem, bo studiowała we Francji, a pracuje w Turcji. W NATO. Więc dało się normalnie dogadać...

I parę zdjęć:

Cudowne Mosty :)

Jakiś Indianin zostawił po sobie ślad...?

Mosty cd.

No więc wlazłyśmy na górę z Gosią, i tam siedzimy, można nas poszukać w lewym górnym rogu w trawie.

Placki skautowskie na szlaku.
Las podobno monitorowany. Ups.

Chata wewnątrz

Chata z zewnątrz...
Uśmiechy! :)

1 komentarz: