Od straszne długiego czasu wybierałam się na Back Home Warsaw. Wychodziło mi beznadziejnie, bo nawet jak miałam czas i chęć to zapominałam. Ale w poniedziałek, tydzień temu, wreszcie mi się udało!
Nie obyło się rzecz jasna bez komplikacji w ostatniej chwili, bo musiałam jeszcze wysłać zaliczenie na kurs wychowawców, i pisałam je po południu, i się nie wyrabiałam z czasem i w ogóle... Ale się udało. Nareszcie! :)
I było bardzo fajnie.
I był tam taki mały chłopczyk. Zaprzyjaźniliśmy się.
Próbowałam mu tłumaczyć, że "to białe w złotym" to Największy na świecie, chociaż taki mały. Że to Jezus.
Średnio mi wychodziło. Stwierdził, że go wrabiam, bo przecież Jezus jest w niebie, a nie tutaj.
I w ogóle. Fajnie nam się rozmawiało. A wszystko zaczęło się od tego, że lubię się uśmiechać do małych dzieci. Bo one odpowiadają na ten uśmiech. Matko kochana, on był taki szczęśliwy! Normalnie Boże szczęście w oczach. Tak lubię na to patrzeć...
Zdjęcie jest z jakiegoś poprzedniego BHW, bo z tego jeszcze nie ma... :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz