środa, 10 września 2014

Trochę o belgradzkiej komunikacji miejskiej (90)

Przepraszam za przerwę. Ale wakacyjnej roboty dużo jest (całkiem przyjemna. Lubię pisać listy).

Ci, którzy byli w Belgradzie mawiają, że kto nie był na Zemunie, to nie był w Belgradzie (oj, coś strasznie pokręciłam). Nie pamiętam co dokładnie. W każdym razie chodziło o to, że Zemun (dzielnica po drugiej stronie Dunaju, niegdyś nie-Belgrad, oddzielne miasto) wygląda zupełnie inaczej. I ma zupełnie inny klimat.

Fakt faktem, wygląda inaczej, jest podobnoż dzielnicą turystyczną, ale punkt informacji turystycznej jest czynny  godzinach 9-12.
I nigdzie nie ma jak kupić pocztówek.
Tylko w tym punkcie (widziałyśmy przez szybę). Ale byłyśmy koło niego gdzieś o 13.


Mają tam taką wieżę, która wygląda tak, jakby miała parter na pierwszym piętrze. To znaczy - jakby przysypać parter, to by nie było widać, że coś jest przysypane. Takie "dwa partery". Hm, nie umiem tego opisać. Może mam zdjęcie...Nie, dobrego nie ma. No cóż.

Ale - tak w ramach klimaciku - nietypowy znak drogowy:


***

Aha. Skoro już jesteśmy przy znakach drogowych, to może nieco o komunikacji miejskiej.
Jest nietypowa. Pod względem biletów. Ani razu nie policzyłam, ile one tak naprawdę kosztują. Ale można je zakodować na karcie albo mieć papierkowe. Papierkowe są droższe niż na karcie. A na kartę się koduje liczbę przejazdów.

MIESZKAŃCY BELGRADU powiedzieli nam tak:
1. Kupcie jedną kartę, kodujcie na niej 10 biletów, ale ich nie kasujcie. A jak złapie was kanar to trzeba udawać zmartwionego, że oj, zapomniałem skasować.
2. Kasować można naraz 5, więc potrzebne by były dwie karty (oj, już się robi drogo). Więc kupcie jedną, kodujcie 10 biletów, a potem mówcie, że nie wiedzieliście.
3. A w ogóle to u nas kanarów widać z daleka, bo mają eleganckie białe koszule i te kasowniki do sprawdzania kart.

...kanarów faktycznie mają dużo.
Przez dwa dni spotkały nas chyba 4 kontrole.

Najśmieszniej było za pierwszym razem. Jedziemy, nie do końca wiemy, gdzie mamy wysiąść. Nagle WSZYSCY oprócz nas wysiedli. No, może zostało jakieś 5 osób. Z 50. Co jest, nasz przystanek, gdzie jesteśmy, chyba trzeba wysiadać?
A nie. To tylko kontrola biletów.
Hmmm...

***

Zwiedzając centrum Belgradu i wyszukując ładne pocztówki - to znaczy niekonwencjonalne, rysowane albo czarno-białe, albo sepia, albo po prostu stare...natknęłyśmy się na stoisko naprawdę super gościa. Bo on WIEDZIAŁ, co jest na tych pocztówkach. I nam zwyczajnie opowiadał. Trochę z historii, trochę z życia.

***

Bo Belgrad w dwudziestoleciu międzywojennym to było miasto dla bogaczy. Miał 46 tys. mieszkańców. Teraz ma 2 miliony. Wtedy był burżuazyjny, wszyscy jeździli pięknymi czarnymi fordami. A teraz? No cóż. Teraz jest jak jest. Na pewno nie jest to miasto burżuazji.

***

Ale miałyśmy farta. Skauci nas uraczyli tradycyjnym serbskim jedzeniem (mhm, w Bułgarii mówią, że jest tradycyjnie bułgarskie). A jak wróciłyśmy do naszego schronu, to się okazało, że tam oprócz harcerzy się spotyka grupa taneczna tańców ludowych i właśnie mieli próbę. Więc sobie obejrzałyśmy. Buło super.

***

A rano na śniadanie miałyśmy naleśniki. NALEŚNIKI. PYSZNE. W SCHRONIE. SMAŻONE NA DENKU OD MENAŻKI. Asia O., mniam mniam! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz