sobota, 12 lipca 2014

W 5 kg na 3,5 tygodnia (dzień 80?)

A sami sobie zgadnijcie, komu.

Brzmi znajomo? Pierwsza część tej przygody zaczęła się rok temu... Megabestseller roku 2013, najwięcej razy wyświetlony post ;). Z tym, że... wtedy było na 2 tygodnie. 

A teraz jest na 3,5. Tygodnia. Za granicę. Na obóz. Wędrowny.
W 5 kg. Kilogramów.
5 kg = 5000 g. Czyli lekka bluzka, ważąca 100 g to 2% wagi plecaka. Czyli śpiwór to jakieś 16-20% (nie chce mi się liczyć).

Historia była taka, przytoczę na wypadek wszelki, jakby ktoś nie pamiętał lub nie znał:
Rozmawiam sobie z moim wspaniałym rehabilitantem, panem TR, cóż to ja mogę a czego raczej nie.
- A chodzić po górach mogę?
- Mooożesz.
- A z plecakiem?
- A... tragarza nie masz?
- No nie mam, niestety :)
- Hm... No możesz sobie spakować wodę i kurtkę tak na jeden dzień, to możesz. Tylko żeby to nie ważyło 50 kilo.
- A... ile może ważyć?
- No tak do pięciu.
- 5?!
- 5.
- Wspaniale! Spakuję się w 5 kilo na 2 tygodnie!!! (ach ten entuzjazm)
- Ale to co ty będziesz z tym plecakiem 2 tygodnie chodzić?
- No właśnie zamierzam...
- No, to do 10...

To było rok temu.
Ale nic się nie zmieniło. Tylko obóz dłuższy.
Tylko kręgosłup częściej narzeka. To znaczy - upomina się o swoje. A może tylko mi się wydaje, że częściej... :)

Teraz jest zabawnie. Ważenie każdego kawałka ciucha zaczęło być śmieszne i ciekawe. Zrobiłam sobie tabelkę w Excelu, która mi liczy, ile już do tego plecaka potencjalnie włożyłam. Na razie plan minimum wygląda obiecująco, bo mieści się w 5 kg.

Tak to już jest. Ktoś z moich znajomych powiedział, że on by nie pojechał. Jakby się tak musiał spakować. Mhm... niby rozumiem, ale... to ja bym nigdzie nie mogła pojechać! Chyba, że na weekend, ale czasem na weekend się bierze tyle rzeczy, co na 3 tygodnie...potrzeba matką wynalazku, jak trzeba to trzeba.

I to - paradoksalnie - jest najłatwiejsza część tego czegoś pod tytułem "usiłuję dbać o kręgosłup". Znacznie trudniejsze, przynajmniej dla mnie, będzie to, że to inni mi będą pomagać. Jakoś naturalniej jest jak to ja innym pomagam.
Przyjmowanie pomocy też jest sztuką. Sztuką, której ja się jeszcze muszę nauczyć.
Pan TR jak mu o tym mówiłam, że tego nie lubię, jak ktoś coś za mnie nosi, się "smutno zirytował" (co za określenie, konia z rzędem temu, kto zrozumie!) i powiedział, że to już jest moja sprawa. I że ktoś się przez chwilę trochę bardziej pomęczy(jeśli będzie nosił za mnie), a mnie będzie kręgosłup przez tydzień...bolał. I że muszę wybrać sobie, co wolę.
Żeby tylko tydzień.
Rzecz w tym, że ja sobie mogę woleć, żeby mnie bolał, ale potem nie tylko ja bym miała problem, ale całe otoczenie (przez mój zły humor) i pan TR również (bo by miał więcej roboty).

Pocieszające w tym wszystkim jest to, że mam wspaniałą drużynę. Drużynę dziewczyn, które są pomocne, które jakoś te moje problemy rozumieją, i które mi pożyczą szampon (zawiera wodę, więc jest ciężki, więc go nie biorę), ładowarkę, wodę, coś tam... i które mi pomogą. Nawet na siłę ;).

PS Proszę, jak ładnie. Dzień 80 tak jak drużyna. 80 Warszawska Drużyna Wędrowniczek Ostoja :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz