Od początku wędrówki po górach miałyśmy dzień do tyłu, którego nie udawało nam się nadrobić...
A na sobotę wieczorem, 2.08, byłyśmy umówione już w Kavali, nocleg, ksiądz i w ogóle, że Msza rano w niedzielę jest (jedyna w promieniu iluśset kilometrów).
Piątek rano. A my w Mugli. W środku bułgarskich gór. 264 km samochodem do Kavali (właśnie sprawdziłam na Google mapsie, samochodem jest trochę bardziej naokoło niż piechotą przez góry).
Przepyszny wiejski chleb. Wykupiłyśmy cały, znaczy 4 sztuki. Sprzedawczyni była szczęśliwa! |
AK się rozchorowała. No to żeśmy ruszyły... została z nią Martyna, ogarniać transport do Teszel, do którego my miałyśmy iść przez góry. W dodatku cała reszta miała jakiś dzień kryzysu, odpoczynki częściej niż zwykle, poruszałyśmy się w jakimś zwolnionym tempie... coś okropnego. I pogoda taka sobie, kropił i kropił i siąpił ten deszczyk, niby nic, a jednak chwilami wkurzał.
Ale okolica ładna :) mimo różnej pogody... ;) |
No i pierwsze dwie pary pojechały ekstremalnie szybko. Aż się zdziwiłam, że tak szybko. A ja, Maja i Gosia szłyśmy sobie radośnie przez Trigradskie Skali, oglądałyśmy wąwóz i niesamowite, zapierające dech w piersiach skały... No i też łapałyśmy stopa. Nikogo. Mało kto jechał, a nawet jak jechał, to się nie zatrzymywał...
Panie Boże, no co jest, no mogliby nas wziąć, chamy jedne*. Zmęczone jesteśmy! Chcemy dojechać chociaż do tego Teszel, bo jak nie, to będzie trudno... a dojechać jutro, przecież jutro sobota, do Kavali, to już zupełnie niemożliwe...!
Trigradskie Skali |
Niezapomniane |
Widoki. |
Okazało się, że jest przewodnikiem górskim po tych Rodopach, czy kimś w tym rodzaju. I tamtego dnia akurat zostawił gdzieś portfel, ileśdziesiąt kilometrów po niego wracał... i ten portfel wciąż tam był. I stwierdził, że skoro jemu się udało, to teraz on komuś pomoże. (Boże, dziękuję). Po chwili rozmowy powiedział, że choć nie zna rozkładów autobusów tutejszych tak dobrze, to o 17 z Plovdiv przez Teszel do Dospat powinien jechać autobus, i on w Teszel powinien być tak chwilę po 19.
Była 18:53.
19:00 byłyśmy w Teszel i miły pan przewodnik nas wysadził pod przystankiem.
19:10 zdeterminowana Marcysia stanęła na tymże przystanku z morderczym zamiarem zarżnięcia kierowcy autobusu Plovdiv-Dospat za pomocą ukulele, w razie gdyby nie zechciał poczekać 5 minut na resztę dziewczyn.
19:20 byłyśmy już wszystkie gotowe na przystanku i przyjechał autobus do Dospat. I nas wziął. Miły pan kierowca w samym Dospat nawet nas podwiózł pod miejsce noclegu, bo w związku z tym, że część dziewczyn trochę chorowała postanowiłyśmy spać w miejscu "normalnym". A nie namiotach... Było super. Ciepło. Wygodnie. I długo spałyśmy.
Na kolejny dzień zostało jedynie 157 km do przebycia w 9 osób, autobusów brak, a po drodze granica bułgarsko-grecka.
Boże, pomóż.
(102)
Wstałyśmy raniuśko wyspane. Ruszyłyśmy wśród siąpiącego deszczu w drogę łapać stopa.
Umówiłyśmy się w Goce Delczev, miejscowości koło granicy.
Dotarłyśmy tam wszystkie ok. 11:00. Chwilę potem okazało się, że raz dziennie odjeżdża z Goce Delczev do Kavali bezpośredni autobus. O...11:30.
Nie wiem, czy dałoby się mieć więcej farta.
Ale tamten autobus nas nie wziął. Kierowca był... troszkę gburowaty, twierdził, że nie ma ani jednego miejsca i że nie może nas wziąć. No cóż. Z powodu niedogodności językowych było dość trudno się z nim spierać.
Zatem znów pozostał nam autostop jako jedyny środek lokomocji, Umówione do granicy, granicę przekraczamy razem pieszo, i dalej łapiemy (ksiądz w Sofii nam mówił, żeby nie jeździć na stopa przez granicę, bo narkotyki wożą).
I znów - do granicy dostałyśmy się jakoś szybko bardzo. Mnie i Gosię wiózł jakiś facet, który jechał... do samej Kavali...no ale trudno. Jakoś trzeba było przecierpień, czekać przy granicy na resztę.
Potem było śmiesznie, bo po greckiej stronie strażnik chyba z nudów postanowił nam ułatwić życie i pytał wszystkich, dokąd jadą. I jeśli nam było po drodze, to jeszcze się dogadywał z ludźmi, że pojedziemy z nimi. Niezły autostop. Bardzo wygodny... ;)
No i cóż. Dzień był drugi i bogaty w wydarzenia, jedne złapały stopa szybciej, inne wolniej, część się posiłkowała od pewnego etapu autobusami kursowymi...
* * *
W sobotę po południu wjechałyśmy do Kavali. Poszłyśmy na obiad, potem na miejsce noclegu, koło kaplicy (tej, co rano w niedzielę miała być Msza).
Weszłam do tej kaplicy.
Była sobota po południu. Tak, jak byłyśmy umówione. Tak, jak musiało być, jeśli chciałyśmy w niedzielę iść na Mszę.
Ostatnia ekipa wjeżdża autobusem do Kavali i przez okno widzi poprzednią, która już dotarła. Morze. Kavala. Grecja. Sobota popołudnie. Udało się! :) |
Boże, dziękuję! Dziękuję Ci za to, że dla Ciebie jest ważne to, żebym mogła w niedzielę być na Mszy! Dziękuję Ci za to, że przeprowadziłeś nas przez te góry, cudowne, ale chwilami trudne.
Dziękuję.
Uśmiechy :)
*nie mam nic do ludzi, którzy nie biorą autostopowiczów, ich prawo...; ale jak się już łapie tego stopa, to chętniej się wita takich, co biorą :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz