poniedziałek, 13 października 2014

(96) Filologia polska. O tak.

Cierpliwości.

Wstałyśmy rankiem. Ładnie było, choć zimno. Spałyśmy obok opuszczonej cerkiewki, była ławeczka, stół, grillo-kominek :). Ciepła herbata. Pasztet, a jakże. No i krem czekoladowy. Nareszcie. I ruszyłyśmy w drogę :).


Po paru kilometrach doszłyśmy do szosy, było po 9, o 10 chciałyśmy być w Monastyrze Baczkowskim, 8 km dalej. Łapałyśmy stopa, ludzie pięknie brali (zupełnie jak ryby na wędkę), i pół godziny później już wszystkie byłyśmy u celu.

I zaczęły się małe problemy. Okazało się, że w Bułgarii Msze w cerkwiach (kościołów katolickich jest tak strasznie mało, do najbliższego...mhmm...Plovdiv) są tylko i wyłącznie o 7. No i że już się właśnie poranna Msza skończyła. ALE w Monastyrze akurat tak się składa jest wyjątkowo jeszcze jedna. O 18. Podobno.

I czekałyśmy sobie cały dzień :) zostawiłyśmy plecaki w jakiejś knajpie i ruszyłyśmy na podbój okolicy. Bardzo, bardzo pięknej okolicy. Dlaczego pięknej? No, bo jesteśmy w górach ;) a w górach zawsze jest pięknie ;).

Więc zobaczyłyśmy wodospad, szłyśmy kawałek potokiem, siedziałyśmy na polanie szacując wysokość względną okolicznych gór...wlazłyśmy przypadkiem na czyjąś działkę też, ale (na szczęście) nikt się nie zorientował. Uff.

A potem w tej knajpie zjadłyśmy jakiś mega tani obiad z regionalnymi daniami (mhm. regionalne były również w Serbii, w Belgradzie. Smakowało tak samo... ;)). I poszłyśmy na Mszę. Która okazała się nie być Mszą, a jedynie jakimś wieczornym nabożeństwem.

Już nie mówiąc o tym, że każdy mnich co innego uważał na temat tego, czy gdyby była Msza to czy mogłybyśmy dostać Komunię. Bo inne wyznanie itd. Więc fajnie, że KK nam pozwala przyjmować, a prawosławie nie daje. Chciałabym, żeby ekumenizm lepiej działał.


No ale cóż poradzić, trzeba znaleźć miejsce na spanie, I to najlepiej już daleko za Monastyrem, bo mamy, delikatnie mówiąc, dzień w plecy. Łapiemy busa, jedziemy, wysiadamy w Hvoinie. No super. I co teraz. To może tu (mapa), idziemy, o, sklep, to kupimy brakujące łyżki, kubki, szczoteczki do zębów itd...
Bardzo miły sprzedawca pyta nas, skąd jesteśmy, z Polski... a jego córka (uwaga, jesteśmy w jakiejś małej wsi w Bułgarii) studiuje filologię Polską. Albo już nawet skończyła. "To poczekajcie na nią, ona przyjdzie i Was zaprowadzi na miejsce, gdzie by można rozbić namioty" (już nie wspominając o tym, że łyżkę, kubek i coś tam dostałyśmy za darmo, a następnie jeszcze po rożku lodowym dla każdej, ale interesy)

I Slodziana zaprowadziła nas na działkę pana Iwana, ich przyjaciela, który ma pole kolektorów słonecznych, a na nim domek. Na polu można rozbić namioty, a w domku można się umyć. I ugotować jedzenie. Ale luksusy :).

Taki dzień. I spanie na polu kolektorów. Kolejna przygoda! Zdjęcie kolektorów o wschodzie słońca będzie w następnym poście :).

Uśmiechy!

Z opowieści mojego K.
No więc zabawnie w sumie jest. Ciekawe, czy w końcu będzie tak, że wszystkich będzie bolał kręgosłup/ramiona/szyja/cokolwiek oprócz Marcysi, bo póki co na to się zapowiada... Ale niespodzianka :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz