czwartek, 4 września 2014

The next pig... (87)

Kto był w Budapeszcie ten wie, że mają piękny Parlament. Już z zewnątrz wygląda imponująco. Trochę sakralnie - przynajmniej mi się kojarzy stylem z jakimiś wielkimi bazylikami (ha, bazyliki wcale nie były sakralne z początku) i kościołami. O, już wiem, katedrami.
napisałam kojarzy stylem, a już wiem, że to nie tak się nazywa. jak by było bazylikowe to by miało zupełnie inną budowę. nawy, coś tam, bezpośrednie oświetlenie głównej nawy i inne takie, niech żyje matura z historii, której (jak się okazuje) nie musiałam zdawać. 
Chodziło mi o wrażenie - patrzysz z daleka i myślisz, że to kościół. A tu niespodzianka.


Parlament węgierski można zwiedzać również w środku - i tu również czekała niespodzianka, bo byłam przygotowana na: "z zewnątrz wprawdzie wygląda na piękny zabytek, ale wewnątrz mamy wszelkie wynalazki techniki, i w zasadzie to taki biurowiec w ładnej oprawce". Nic z tych rzeczy. Pałac, jakich mało. (A może i dużo, ale niewiele pałaców w życiu obejrzałam).

Zwiedzamy, z przewodnikiem, bo inaczej nie można, po angielsku. Pani opowiada, nawet ciekawie, ale żeby porwać słuchaczy to raczej nie. Najbardziej mnie rozśmieszyło to, że nie powiedziała, kiedy go wybudowali. Trza było się dopytać. XIX/XX wiek. Niebywałe! I takie ładne, wciąż? Czemu teraz budują jakieś...nieforemne klocki?

Ostoja (moja drużyna :)) zwiedza świat ze świnią. Świnia kiedyś chrumkała nawet, ale niestety wskutek strasznej choroby przestała (chyba się zalała wodą czy coś takiego). No ale nosimy ją dzielnie i parlament też z nami zwiedzała:

Świnia na tym czymś, na co się odkładało cygara.
I pani przewodnik pod koniec wycieczki, jak była chwila, żeby sobie jakieś pomieszczenie pooglądać, spytała się nas, co za świnia, czy to nasze zwierzątko, coś tam... Więc jej powiedziałyśmy, że tak sobie z nią jeździmy i robimy zdjęcia. A pani na to:
- Oh, it's just the next pig in our Parliament
PAM PAM PARAM.

***

Wieczorem przed pociągiem gotowałyśmy sobie obiad w parku, na skwerku. Fajnie było. Ludzie się nawet specjalnie nie patrzyli. Ale cóż, czasem potrzeba toalety. Co zrobić? Obok mamy McDonalda (w jakiejś pięknej scenerii starego budynku. McDonald i tak ładnie?). Ale tam trzeba mieć kwitek, żeby pójść do toalety. I sprawdzają. Hmmm...
A.K. wykazała się niebywałym sprytem. Otóż kwitki z McDonalda można zdobywać na dwa sposoby. Znaczy trzy.
1. kupić coś i dostać kwitek - mało sprytne.
2. poprosić człowieka siedzącego w Macu, że się potrzebuje/zbiera/coś - bardziej sprytne.
3. a jakby się potrzebowało więcej kwitków (na więcej osób), tak, żeby nie wzbudzać niepokoju w pani sprawdzającej - jak już się zdobędzie pierwszy kwitek i pójdzie się do toalety w Macu, to co będzie na wierzchu w śmietniku?

No i miałyśmy dużo kwitków.

***

Historia z tym samym obiadem. I McDonaldem. Brak nam soli. Resztę przypraw mamy. Może weźmiemy z Maca? Poszła Gosia. Ale, niestety, jak na skwerku sobie siedziałyśmy i było ciepło to zdjęła buty. No i nie założyła ich, bo po co. A tu przypałętał się pan McOchroniarz:
- Excuse me, Madame, where are your shoes? It's a restaurant, you have to wear shoes here.

Najbardziej mnie rozwaliło, że Mac to restauracja. No niby tak, ale... :)

***

Marcysiu, nie lataj tyle bez odpoczynku. Mówiłem Ci. O, dobrze, że zaczęłaś odpoczywać. Sobie leżeć na ławce, czy w innym parku. Tylko może częściej niż co 4 godziny?
K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz