źródło: facebog.deon.pl |
* * *
Zaczęło się od tego, że się rozpłakałam...
* * *
Jakieś 4 lata temu. Dzień Polskiej Harcerki. Pierwszy po ostatnim obozie mojego zastępu, który z racji wieku został rozwiązany.
Chciałam zostać zastępową.
Ale nie zostałam.
Basia i Ola właśnie do mnie mówiły, że teraz, jeśli nadal chcę coś robić w harcerstwie, to mogę przejść do wędrowniczek albo pomagać w zuchach.
Rozpłakałam się! Nie chciałam do wędrowniczek! Wędrowniczki są głupie i nudne, tylko chodzą, a ja nie lubię chodzić, kolana mnie bolą, nie mam kondycji, zawsze jestem na końcu, nie chcę, nie chcę, nie chcę!
A zostałam. Wędrowniczką.
Okazało się, że to nie takie straszne. Że wprawdzie owszem, na moim pierwszym zimowisku chodzenia trochę było, i to po górach i to w zimę (nie cierpiałam gór :D i zimy!). Zmęczyłam się strasznie. Ale poza chodzeniem było fajnie ;). Kwadranse wędrownicze, te wszystkie rozmowy, zabawy z kanistrem, który znalazłyśmy po drodze i miałyśmy wyrzucić do śmieci, a stał się elementem niemal obrzędowym zimowiska... zabawa polegała na podrzucaniu go kolejnym osobom w taki sposób, żeby znajdowanie go było huczne (np. na klamce, jak się nacisnęło klamkę, to spadał i był huk ;)).
Wtedy, na tym DPH, płacząc na schodach w parku Rydza-Śmigłego nie spodziewałam się, że tak się potoczą moje losy...
Płaskowyż się rozwiązał, podłączył się jako patrol do Ostoi. Zuzia po zrobieniu kursu drużynowych miała go reaktywować, ale zmieniła plany na przyszłość i nagle to ja się stałam tą osobą, która miała w przyszłości coś z tym zrobić...
Zostałam przyboczną Ostoi.
Pojechałam na wędrikolę.
Zakochałam się w wędrownictwie :).
W międzyczasie polubiłam chodzić po górach. Dalej nie mam kondycji, ale już mi to nie przeszkadza. Kolana przestały mnie boleć, ale zaczął kręgosłup i mi zabronili za dużo chodzić, a ja uparcie chodzę, i to z plecakiem...teraz dla odmiany zaczęły mnie z powrotem boleć kolana, a ja i tak tęsknię do gór i gdybym mogła, to bym jeździła w nie co weekend.
W zeszłym roku uznałyśmy, że nie ma sensu Ostoi i Płaskowyżu rozdzielać, lepiej, żeby była to dalej jedna, a silna drużyna.
I tak nadszedł obóz.
* * *
Umówiłam się z Mają, że to będzie niespodzianka. Dla mnie. Że nie będę wiedziała dokładnie, kiedy będzie przejęcie drużyny.
Spodziewałam się, że na obozie.
Ale czas płynął, przyszedł 8.08, a przekazania brak. Cieszyło mnie, że odkłada się do września, zawsze minimalnie mniej odpowiedzialności ;). Jeszcze 8.08 wieczorem jak leciałam gdzieś z Natalią to właśnie rozmawiałyśmy, że chyba na obozie już tego nie będzie.
9.08 rano, a właściwie przed świtem, wstałyśmy, zwinęłyśmy się, posprzątałyśmy i w ogromnym pośpiechu udałyśmy się na "najbliższy przystanek", żeby pojechać na dworzec, skąd miał odjeżdżać bus do Polski.
Coś ten najbliższy przystanek był potwornie naokoło. Ale był środek nocy (przed chwilą mówiłam, że rano? żadne rano, jakaś 5., ciemność rozświetlona sztucznym światłem), więc nie zgłaszałam zastrzeżeń, Maja jakoś nie protestowała przeciwko tak dziwnej drodze (zważmy że wg mojej wiedzy przystanek był dokładnie w drugą stronę...).
Doszłyśmy gdzieś.
Na co Maja obejrzała się, spojrzała, czy jesteśmy wszystkie i ogłosiła alarm mundurowy.
W ogromnym pośpiechu wkładałyśmy tylko zhr-ki, bo jednak autobus do Warszawy wieki na nas czekać nie będzie...
No ja już się wtedy domyślałam, że to teraz. Zostałam sobie z Mają na chwilę sama. Potem całkiem sama...
...9.08 nad brzegiem Morza Egejskiego jeszcze przed wschodem słońca fale leciutko pluskały o brzeg portu, a ja przejmowałam drużynę...
Cieszę się, że to były tak...niezwykłe okoliczności. Ja się zawsze wtedy strasznie wkręcam w atmosferę. I zawsze jakoś się fajniej wspomina...
Sznur(y) dostałam do ręki. Dwa. Jeden Ostoi i jeden Płaskowyżu, który miałam wskrzeszać, a którego sznur wciąż jest... i czeka :)
A zaczęło się od tego, że się rozpłakałam w parku Rydza-Śmigłego na wieść o tym, że zostaję wędrowniczką...
"Marcysia zmieniła status na:
Uśmiechy! :)
Spodziewałam się, że na obozie.
Ale czas płynął, przyszedł 8.08, a przekazania brak. Cieszyło mnie, że odkłada się do września, zawsze minimalnie mniej odpowiedzialności ;). Jeszcze 8.08 wieczorem jak leciałam gdzieś z Natalią to właśnie rozmawiałyśmy, że chyba na obozie już tego nie będzie.
* * *
9.08 rano, a właściwie przed świtem, wstałyśmy, zwinęłyśmy się, posprzątałyśmy i w ogromnym pośpiechu udałyśmy się na "najbliższy przystanek", żeby pojechać na dworzec, skąd miał odjeżdżać bus do Polski.
Coś ten najbliższy przystanek był potwornie naokoło. Ale był środek nocy (przed chwilą mówiłam, że rano? żadne rano, jakaś 5., ciemność rozświetlona sztucznym światłem), więc nie zgłaszałam zastrzeżeń, Maja jakoś nie protestowała przeciwko tak dziwnej drodze (zważmy że wg mojej wiedzy przystanek był dokładnie w drugą stronę...).
Doszłyśmy gdzieś.
Na co Maja obejrzała się, spojrzała, czy jesteśmy wszystkie i ogłosiła alarm mundurowy.
W ogromnym pośpiechu wkładałyśmy tylko zhr-ki, bo jednak autobus do Warszawy wieki na nas czekać nie będzie...
No ja już się wtedy domyślałam, że to teraz. Zostałam sobie z Mają na chwilę sama. Potem całkiem sama...
...9.08 nad brzegiem Morza Egejskiego jeszcze przed wschodem słońca fale leciutko pluskały o brzeg portu, a ja przejmowałam drużynę...
* * *
Cieszę się, że to były tak...niezwykłe okoliczności. Ja się zawsze wtedy strasznie wkręcam w atmosferę. I zawsze jakoś się fajniej wspomina...
Sznur(y) dostałam do ręki. Dwa. Jeden Ostoi i jeden Płaskowyżu, który miałam wskrzeszać, a którego sznur wciąż jest... i czeka :)
No i poszłam spać. Jako drużynowa. Z dwoma sznurami na ręku... |
* * *
"Marcysia zmieniła status na:
źródło: jak wyżej, facebog. |
Uśmiechy! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz