Gabrieli Prokop, ponownie.
Oraz panu z autobusu.
Oraz Masie Krytycznej, na którą udało mi się nie zdenerwować.
Wczoraj po zakończeniu roku, po Polach Mokotowskich i szybkim obiedzie pojechałam na wernisaż Gabrysi (ten, o którym pisałam, że mnie zaprasza ;)). Spotkałam tam mnóstwo znajomych, Gabrysię też, spędziłam godzinę oglądając obrazy, batiki i rozmawiając o fascynujących zastępstwach z polskiego z prof. Niebudą. W końcu udało mi się stamtąd wyrwać, byłam w niedoczasie, bo miałam być ok. 19 w domu, o 19.30 już na pewno, a po drodze jeszcze chciałam chociaż na trochę wpaść do Emilii na melanż z okazji skończenia szkoły, bo powiedziałam, że wpadnę :). Wychodzę więc z wystawy przy ulicy Jezuickiej, i wymyśliłam, że jak podjadę do metra autobusem to będzie szybciej niż piechotą.
Och, Marcysiu dorosła, jeszcze się nie nauczyłaś, że przekombinowywanie z komunikacją zawsze ci źle wychodzi...
Wsiadam do autobusu, akurat podjechał - idealnie, odzyskuję stracony czas. Ruszamy z przystanku. Jedziemy może 50 metrów. I stoimy. Korek. A autobusy tam przecież jeżdżą torami dla tramwajów, powinien się szybko rozładować. Już nie mówiąc o tym, że nie powinno go być.
Ale stoimy. Stoimy. Stoimy.
Olśnienie. Ostatni piątek miesiąca. 18:30 Masa krytyczna. Ruszyła przed chwilą z placu Zamkowego, pewnie gdzieś przejeżdżają i blokują całość.
Cholera, spieszę się. Trzeba było iść piechotą.
A nie, nie mogę się zdenerwować. Bo sama jak akurat w ostatnie piątki mam czas to czasem jeżdżę. I się dziwię, że ludzie się denerwują, no bez przesady.
Zrozumiałam ludzi :D Ale udało mi się nie zdenerwować ;)
No ale dobrze, stoimy, jakiś pan uprosił kierowcę, żeby nas wypuścił między przystankami, wysiedliśmy.
Oczywiście nie minęło 0,5 minuty i całość ruszyła, bo Masa już przejechała i odblokował się korek.
Niech żyje złośliwość losu. Porozmawiałam sobie chwilę z przypadkowym panem z autobusu. Ma klub rowerowy i jest jednocześnie też policjantem, i szlag go trafia na masy krytyczne, już mu nie mówiłam, że czasem jeżdżę. Dostałam wizytówkę - tu na zdjęciu :)
Ale na melanż wpadłam, zjadłam pizzę, wypiłam piccolo, bo nic innego nie mogłam (ach to harcerstwo! :D) potem biegłam do domu (dobrze, że mam blisko od Gontarza do siebie), żeby zdążyć na 19.30. Zdążyłam, równiutko :)
Wszystko skończyło się dobrze! :D
Uśmiechy :)
Dziękuję za dedykacje:)
OdpowiedzUsuńi obecność na wernisażu.
A na co była ta masa? Na kanonizacje?
Jak z Gosią wracałyśmy w mundurach niosąc ciasto, które dostałam od mojej koleżanki, jacyś ludzie nas zaczepili, jakoś tak ich poczęstowałyśmy tym ciastem, i człowiekowi śpiewającemu z gitarą odstąpiłyśmy kawałek, i ratownikom i harcerkom... to był szczęśliwy dzień. więc można by tu wstawić fotkę ciasta, gdyby nie to, że już zjedzone.
(mój blog jest raczej o pracach plastycznych, więc zrezygnowałam z 100happydays, ale przeżywam szczęśliwe dni, a Twoje posty mi to uświadamiają> jak Ci bloga spamuję to krzycz:)
Nie mam nic przeciwko, spamuj dalej :)
OdpowiedzUsuńNie, Masa Krytyczna jest w każdy ostatni piątek miesiąca, przejeżdża ulicami Warszawy i blokuje ruch domagając się porządnych ścieżek rowerowych.
Z tym, że żeby zadziałała to chyba trzeba by ją zrobić wokół ratusz ok. godziny 16, jak wszyscy wychodzą z pracy, żeby nie mogli wyjechać i się wkurzyli, bo tak to uderza niestety w normalnych Bogu ducha winnych ludzi... :(