Poświątecznie.
W tym roku to, co mnie w świętach cieszyło najbardziej to to, że...ech, długa historia.
Strasznie zmęczona byłam. I zwykłym życiem, i wszystkim, niewyspana i w ogóle, a te dni przedświąteczne z urwaniem głowy na temat porządków, ciast, pasztetów i tak dalej, to wszystko zrobić, zgrać tak, żeby było w dobrej kolejności i dobrym momencie...
Cieszyłam się, że są te długie liturgie. Bo mogłam odpocząć :> (w zasadzie to dziwne, zawsze były jeszcze bardziej męczące niż reszta. To chyba świadczy o poziomie mojego zmęczenia :)).
Ogólnie rzecz biorąc to przez zmęczenie trudno było jakkolwiek optymistycznie patrzeć na to wszystko.
Ale wiecie co? Właśnie dlatego uświadomiłam sobie, że święta są niezależnie od mojej radości. I nie chodzi tu o czerwień w kalendarzu tylko o radość świata.
Bo, jak chrześcijanie wierzą, Chrystus zmartwychwstał. I tego już nie zmienimy, to już się stało (i Bogu dzięki! :)). Nie trzeba teraz jeszcze nieść miliona podań o zmartwychwstanie do urzędu niebieskiego, których i tak nikt nie rozpatrzy bo nie ma jednej kropeczki. Niezależnie od tego, jak te święta były okropne albo cudowne, Jezus zmartwychwstał i wszystko zmienił. I już nic nie będzie takie samo. No, może pozornie.
Wydarzeń sprzed 2000 lat nie zmienimy. Możemy zmienić tylko sposób obchodzenia rocznicy :)
A tak w ogóle, to oby do wakacji. Mam dziś okropny humor i do niczego motywacji. A powinnam się uczyć do matury, zrobić prezentację na ustny polski, pójść po zakupy (zaraz pójdę), zrobić ćwiczenia "na czekoladę" (i tak tym razem z czekolady nici. Ale miałam się starać też niezależnie. Więc. Kurczę...) i tyle innych rzeczy...
A ja chcę po prostu odpocząć.
Za miesiąc wakacje. Niecały. 20 maja o 17:00 koniec ostatniej matury :D
:)
OdpowiedzUsuń