środa, 9 kwietnia 2014

Cztery pory roku

Opowieści z wędrowniczego szlaku...

Ruszyłyśmy w góry. Z Ustrzyk, do których nas dowiózł Pan Busik biorąc nas na stopa (w kp=oficjalnej książce pracy znalazł się jakże szczególny wpis "Do Ustrzyk Górnych dojechałyśmy busem radośnie śpiewając") Chmury się podnosiły, kawałek asfaltem, a potem hopsa, na niebieski szlak. W zupełnie inny świat. (Rym!) I było "Gór mi mało..."

Najpierw taka jakaś bajkowa zieloność. Tak, zieloność. Tak, w lutym. Trochę iglaków, mchów, i już. Jakaś mgiełka między drzewami, błotnista dróżka, więc zrobili taką drewnianą ścieżkę. Prawdziwie bajkowa atmosfera. Z takiej wiosny albo jesieni. Bardziej jesieni, bo przecież część drzew nie miała śladu liści. Nagle Maja zawołała: patrzcie, niebieskie niebo! I zaczęłyśmy wchodzić w lato...


Środek zimy, nieprawdaż? :)
Mgła się całkowicie rozpędziła. Spomiędzy drzew widziałyśmy oszronione drzewa na innych grzbietach, ale u nas było prawdziwe lato. Zdjęłyśmy kurtki, w samych bluzach, idziemy, gorąco, pot spływa... pniemy się w górę. Tam chyba był inny klimat, bo nagle z lata zaczęła się robić zima. Mijamy strażników granicznych, doganiamy innych turystów... o, a to rodzinka Gabi! Cóż za niespodziewane spotkanie!



A potem weszłyśmy w zimę. Najpierw ten szron, który spadał na głowę, a wyglądał jak skrzydła aniołów Bieszczadzkich Aniołów, co są takie zielone, wiecznie ulotne i skrzydła noszą w plecaku). Potem się pojawił śnieg na ziemi. Najpierw taki byle jaki, a potem robiło się go coraz więcej i więcej... (a Maja mówiła, żeby się przygotować na błoto, duuuużo błota! ;)). Strasznie stromo pod górę, ale zawsze do przodu...

Maja: My chyba idziemy prosto do nieba!
Ja: Stąd do ziemi dalej niż do gwiazd....zachwytu swego nie wysłowisz.



Więc była zima, zima, zima, a potem hopsa na połoninę! I dalej zima :)

Wielka Rawka. Widok w każdziusieńką stronę. I czemu nie mam oczu dookoła głowy. Ciężko iść po górach kręcąc się w kółko! :) Idziemy do granicy polsko-ukraińskiej. Rety, tak blisko i tak daleko. Przecież to tam wtedy (i teraz też) się tyle dzieje... Szłyśmy wzdłuż granicy dobre 1,5 kilometra, pozdrawiając każdy słupek, i oto weszłyśmy na Krzemieniec vel Kremenaros - trójstyk granic polskiej, ukraińskiej i słowackiej. Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia i wracamy. Znów Wielka Rawka, znów połonina, i bardzo dobrze, widok jeszcze lepszy. Ziemia zasłonięta przez chmury, jesteśmy w niebie! :)

Najgorsze było zejście. Aczkolwiek miało w sobie coś z przygody. Stromo, śnieźno/lodowo i ślisko. Lepiej było iść obok szlaku. Ale tam też nienajlepiej. Co to za pora roku...taka nieudana wiosna chyba... :) ale było fajnie, potem się zrobiło błotniście, a błoto ma lepszą przyczepność :)

A potem miałyśmy ok. 8 kilometrów szosą do Ustrzyk Górnych. A czasu trochę mniej niż 8 kilometrów. Więc było trochę podbiegania/szybkiego chodzenia, chodzenia na skuśkę... no, ale do to pór roku już nic nie ma. Więc to by było na tyle :)

Uśmiechy!

* zdjęcia zrobiła Maja, drużynowa :)

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. NO NIE WIEM.

      Może Ci to wysłałam wcześniej, zanim opublikowałam?

      Nieee... na pewno nie.

      A tak serio, to napisałam to, zastanawiałam się, czy opublikować na blogu i jak Ci wysłałam to się upewniłam, że ma rękę i nogę (na parę rąk i nóg nie ma co liczyć, jest zbyt normalna i mainstreamowa), i że można tu wstawić :)

      Dziękuję :)

      PS poza tym byłaś na tej wycieczce, może stąd znasz? :)

      Usuń