sobota, 22 marca 2014

Jak dziecko

ojcu Pawłowi W. SJ i mojej Mamie.

Ileż można się nauczyć mając 18 lat!
Mnóstwo.

Jak bardzo dziecięce rzeczy można robić, jak ma się 18 lat?
Bardzo.

Dostałam od koleżanek trawę. Zieloną trawę w żółtej doniczce. I nie byłoby w tym nic specjalnie do opisywania, gdyby nie to, że doniczka jest żółta. I ma... uśmiech namalowany.
Ta trawa mnie niesamowicie ucieszyła :)

I została moją Depresją. Tak ją nazwałam, bo...miałam powody ;) Bo o. Paweł kiedyś niedawno mi powiedział, żebym sobie zasadziła taką roślinkę, nazwała ją Depresją, dbała o nią, rozmawiała, przelała w nią swoją depresję życiową... :)
Więc mam Depresję.

A Depresja ma przygody! Oczywiście, przeze mnie. Na przykład, wchodzę w nocy do pokoju, przewracam storczyka, który stoi obok, stawiam go po ciemku i przewracam Depresję. Niestety storczyk ma plastikową doniczkę, a Depresja ceramiczną. I się doniczka stłukła. (Jak to depresja, tłucze się w życiu - o. Paweł)

Na szczęście były 3 duże skorupy i była nadzieja, że uda się to skleić. Więc zostawiłam sobie na później, bo przecież po nocy już nie będę kleić... zostawiłam. Aż do dziś. A dziś biorę Depresję, żeby ją podlać, ożywić i w ogóle... a doniczka sklejona! Tylko trochę krzywo... troszeczkę, nie bardzo. Ale jednak. Marcysia w głos:
KTOŚ PRÓBOWAŁ MI TO SKLEIĆ CZY JAK?

...Mamuś próbowała. Skleiła nawet. I jeden kawałek się przykleił naprawdę idealnie. Ale potem drugi już nie chciał i... było troszeczkę krzywo.
Zezłościłam się. Nie na Mamę, bo jest kochana, że mając tyle spraw na głowie, znalazła czas, żeby mi taką niespodziankę zrobić. Ale w ogóle, na całość. Że jest krzywo. I że to nie ja skleiłam. Bo to ja miałam dbać. To był mój kawałek domu. Mój pierwszy kwiat (mhm, trawa), moja pierwsza własna doniczka...

To niesamowite, ileż kobieta ma siły, jak wpadnie w złość. Tego się naprawdę nie dało rozczepić. Ale ja byłam baaardzo zdenerwowana, najpierw uciekałam po całym domu, żeby nikomu nie zrobić krzywdy i nie rzucić tą doniczką o ziemię (szał!), a potem wzięłam, posiłowałam się trochę, i w końcu rozczepiłam. Najpierw jeden kawałek, ten krzywo przyczepiony, ale bez odczepienia drugiego nie dało się go ładnie włożyć. Więc użyłam jeszcze więcej siły, i odczepiłam ten ładnie przyklejony...razem z kolejnym kawałkiem doniczki!
No, ale cóż. Koniec końców, kosztem tej kolejnej rysy, udało się to jakoś ładnie skleić. Może jest trochę ładniej niż Mama... ale...

...ale jestem jak dzieciak. Musiałam "siama" i po swojemu. I nieważne, że ktoś już coś za mnie zrobił. Trzeba zepsuć, popsuć jeszcze bardziej i samemu zrobić.

A Mamuś jest niesamowita i kochana! I niech ktoś mi spróbuje zaprzeczyć, to pobiję. Pobiję tymi samymi rękami, które łamią ceramiczne doniczki!!!

Uśmiechy dzieciaka ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz