czwartek, 22 października 2015

"Cysia, patrz, kto nas uratował..."

Me & Mary, piszę ja.

No więc tak. Powspominajmy wakacje.
Byłyśmy razem z duszpasterstwem DĄB na wyjeździe w Tatrach. Chodziliśmy dużo po górach, dużo się śmialiśmy i w ogóle.

Jakoś tak wyszło, że po paru dniach obie potrzebowałyśmy samotności. Żeby sobie coś przemyśleć. Na szczęście umiemy milczeć we dwie (cudowna sprawa! polecam gorąco mieć osobę, z którą można milczeć bez skrępowania). Więc poszłyśmy we dwie w góry. I góry, i samotnie, i bezpiecznie.

Wiało.
Bardzo wiało.
Bardzo bardzo wiało.


Szłyśmy z Palenicy do Doliny Pięciu Stawów i potem przez Szpiglasową przełęcz nad Morskie Oko. Nad pięcioma stawami wiało tak, że prawie przewracało...ale szłyśmy dalej. Weszłyśmy na przełęcz, potem schodzimy... wieje dalej.


Chwilami były takie podmuchy wiatru, których się nie spodziewałyśmy. Nagle wiatr zmieniał kierunek albo coś. Wtedy najłatwiej się przewrócić. 2 dni wcześniej w podobnej sytuacji nas zwiało ze szlaku, ale na szczęście jak było płasko, a nie przepaść obok... (no, jakby była przepaść to pewnie byśmy bardziej uważały).

Szlak szedł trawersem - czyli szłyśmy po w miarę płaskim, ale z jednej strony miałyśmy ścianę, a z drugiej takie strome w dół. Idziemy, wiatr... i nagle łup, zachwiałyśmy się obie, bo nagły podmuch wiatru w stronę tego "strome w dół" nieco popsuł nam równowagę.
Nawet się nie przewróciłyśmy, niemniej emocje były, stanęłyśmy na chwilę, przytulamy się do ściany po lewej, śmiejemy się i nagle Mary do mnie mówi:

- Cysia, patrz, kto nas uratował! - i pokazuje na ścianę.
A tam... Jezus.


...tak, ja wiem, brzmi przedziwnie i nie, nie miałyśmy objawienia (a szkoda...?). Ale na ścianie naprawdę był Jezus.


Trochę... takie... niezwykłe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz