sobota, 5 września 2015

Wzdychać czy nie wzdychać...?

Uwaga, będzie o modlitwie i moim małym bulwersie.

Na fejsie jest dużo różnych rzeczy [truizm, wiem], między innymi taka grupa, na której się wstawia intencje, które się ma i wtedy wszyscy inni, którzy w tej grupie są (a ludzi jest dużo, ponad 12 tysięcy), i którym się akurat to wyświetli, się w tej intencji modlą. Klikają "lubię to", komentują, że się będą modlić i wspierają. Super! Naprawdę i bez ironii [w tym akapicie 4 razy użyłam słowa "który" w różnych formach, Marcysiu, gratulujemy stylu i bogatego słownictwa]

Czasem ktoś oprócz intencji proponuje jakąś formę modlitwy. Chyba zazwyczaj chodzi mu o to, że "nie potrzebuje jej dużo" - to znaczy, nie pisze "odmówcie proszę choć jeden różaniec" tylko "choć jedną zdrowaśkę". Okej, nie wszyscy muszą lubić zdrowaśki, ale to chyba taki symbol krótkiej modlitwy po prostu.

Ale często się zdarza tak, że ktoś pisze "Bóg zapłać za każde westchnienie". Albo "westchnijcie, proszę".


Czy naprawdę chodzi o to, żeby wzdychać? No ludzie. TAK, ja czasem wzdycham, naprawdę mi się zdarza, na modlitwie też i w ogóle. Ale... no hej, Bóg jest dobry, czy jakoś tak, można Mu chyba zwyczajnie coś powiedzieć...? I okej, jak jestem zmęczona własnym życiem i totalnie nie rozumiem tego, co się wokół mnie dzieje, to faktycznie zdarza mi się, że moja modlitwa składa się z jednego wielkiego "ECH"... [chociaż to nieprawda. strasznie lubię gadać. więc powiem to "ech" na pięć tysięcy sposobów i nie dam Mu dojść do głosu] ...więc czasem wzdycham na modlitwie, tak. Ale nie czuję wzdychania w czyimś imieniu. W ogóle nie czuję wzdychania jako takiego. Chociaż jest krótsze niż zdrowaśka :D.

Czy naprawdę mamy do naszego dobrego Taty wzdychać? Myślę, że można, bo On się nie obrazi... ale z drugiej strony, no hej, On jest dobry. I nas słucha. I nie musimy wzbudzać w Nim litości (politowania?) naszym wzdychaniem. Można po prostu powiedzieć...?

Zresztą, proszę wybaczyć, pozwolę sobie na odrobinę mini-komedii:

Szturmujemy Niebo.
Bóg siedzi w tej swojej twierdzy na swoim tronie i słucha swoich ukochanych dzieci. I nagle ponad 12 tysięcy z nich zgodnych chórem wzdycha "Ech" w jakiejś ważnej intencji.

A osiołek się pasł na swojej trawce, która się właśnie skończyła. Co gorsza, pokłócił się z oślicą, a małe oślątka ostatnio zrobiły się naprawdę nieznośne. No po prostu nie do wytrzymania. Sytuacja stawała się coraz trudniejsza: zła żona to wcale niefajna perspektywa, rozwydrzone i głodne dzieci jeszcze gorsza. Co tu zrobić? Siedzieć i wzdychać.

Zakończenie 1:
Osiołek nie lubił wzdychać. To było takie... bezproduktywne. Więc poprosił Boga jak każdy normalny człowiek [ups. osiołek jak człowiek. coś nie tak - jak każdy normalny osiołek?], żeby coś zrobił, przyszedł i naprawił to, co się zepsuło. Bo w sumie to jest szczęśliwy, ale wolałby hasać po zielonej łące. I bawić się ze swoimi oślątkami. Chodzić na randki z oślicą. A nie się obrażać jedno na drugie.
A dobry Bóg zaprowadził go wtedy na inną łąkę, której jeszcze nie znał, na której było jeszcze dużo zielonej trawy. Więc osiołek wrócił do domu, powiedział żonie, że znalazł jedzenie... naburmuszona oślica wcale nie chciała go słuchać, ale że była głodna to poszła razem z nim. No i z oślątkami.
I jak przyszli na tę zieloną łąkę, to się okazało, że tam jest ulubiona trawa oślicy. A obok, w małym lasku, takie fajne drzewa, między którymi oślątka się świetnie bawiły w chowanego. Z tatą. A wieczorem, jak oślątka już poszły spać, to oślica podeszła do niego po cichu i powiedziała, że w sumie to jej się tu podoba. I że się stęskniła za ich wspólnymi spacerami...
...no i co? Kolejnego dnia byli tak niewyspani, jak nigdy. A oślątka dalej się chciały bawić w chowanego... :)

Zakończenie 2:
Toteż osiołek położył się zrezygnowany na piachu, bo trawy już nie było, wszak całe lato nie spadła ani kropla deszczu i czego nie zjadł to wyschło. I westchnął. Wysłał jeszcze gołębie do wszystkich swoich znajomych i przyjaciół, oni rozesłali dalej... i parę godzin później tysiące osiołków leżało na różnych łąkach i wzdychało... (oślice straciły kontrolę nad sytuacją :P)
A dobry Bóg zesłał wtedy wiatr i chmury, i deszcz. Po paru dniach wyrosła nowa trawa, osiołek nakarmił małe oślątka. W czasie deszczu wyszło słońce i na niebie pokazała się tęcza, którą tak kocha oślica, więc ona też się udobruchała. Ogólnie wszystko skończyło się dobrze.

Bóg naprawdę jest dobry :)

Mam nadzieję, że nie zostałam źle zrozumiana. Chodzi mi o to, że tak, wzdychajmy, ale jak to nam jest źle. I nie każmy innym wzdychać...? w naszym imieniu. Albo w ich własnym. Nie każdy musi lubić. Tak jak nie każdy lubi zdrowaśki.

Wprawdzie to owieczki, a nie osiołki, ale osiołków w Gorcach nie miałam.
Tata jest z nami zawsze: jak jest dobrze, na zielonych łąkach i jak jest źle, w ciemnych dolinach.
(Psalm 23)

Uśmiechy ;-)

PS Przyszło mi jeszcze na myśl, że to wzdychanie jest takie polskie. Ale że kiedyś się bardzo bulwersowałam na nazywanie polskiej mentalności "narzekającą" to nie. To nie jest polskie. Ja jestem Polką, chyba mam polską mentalność i wypraszam sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz