niedziela, 27 września 2015

Pożegnać Bieszczady... na ile?

Obóz nieuchronnie miał się ku końcowi.

Pojechałyśmy jeszcze na koniec do Soliny z planem odpoczęcia i wysłonecznienia się na plaży. Jakieś kajaki, coś...

Spałyśmy na czyjejś łące. G. napisała do wszystkich możliwych ludzi w Solinie, gdzie tam można spać możliwie tanio i załatwiła nam nocleg za darmo. Solinianka Villas & Spa zaoferowało nam miejsce na namioty za darmo, w zamian za to, że w relacjach z obozu o nich wspomnimy, że to oni (wspominamy, dziękujemy!).
Wprawdzie był problem z łazienką, ale od czego są strumienie...

Pogoda pokrzyżowała nam plany i koniec końców ostatniego dnia zamiast plażować zrobiłyśmy spontaniczne tańce pod wiatą połączone z nauką gry na flecie poprzecznym (prawie nauczyłam się grać "sto lat", ale super).

Pojechałyśmy do Zagórza i stamtąd do Warszawy, kolejny raz tym pociągiem, który jedzie tak naokoło, że już bardziej się nie da.

W Boguchwale przyszła na peron Ula, która kiedyś była drużynową Zuzi, a teraz tam mieszka.

Odbyło się mnóstwo ważnych rozmów...
...i koniec.

* * *

Góry trzeba było pożegnać.
Ale nie na długo - po dwóch tygodniach znów je zobaczyłam :). Wprawdzie Gorce, nie Bieszczady, ale...
...ale kawałek mnie w Bieszczadach został. Pewnie jeszcze tam wrócę. I mam nadzieję, że nie będę musiała na to zbyt długo czekać.

Bo wiecie, chata.


1 komentarz:

  1. Też mnie ciągnie na kajaki - już dawno mnie nie było nad Pilicą..

    OdpowiedzUsuń