wtorek, 24 lutego 2015

I chciałabym, i boję się...

Wędrowałam sobie dziś całkiem sporo... spacer w 4 częściach. Do biblioteki, z biblioteki, na basen, z basenu... i jeszcze potem po rozmowie z R. A. Czyli w pięciu częściach nawet.

PTAKI ŚPIEWAŁY. Ale tak pięknie, tak wspaniale, tak po prostu, jak to ptaki. Wiosna idzie! I nawet jak słońca nie widać, to to słychać, bo właśnie... ptaki.

Jedna naklejka, którą widziałam (zauważyłam ;)) wczoraj... dziś jej już nie było. Ktoś ordynarnie zdarł. Znaczy... nie, niezbyt mi się podobała, ale...można ją było ładniej zedrzeć. Żeby nie było tego brzydkiego białego śladu, bo...*

Trzecia część spaceru to napawanie się ptakami i muzyką, bo dziś w MWD jest przepiękna pieśń i bardzo ją lubię. I te skrzypce, ach.

Czwarta - to po basenie. Taka...spokojna, bo nas wcześniej wypuścili i jednak nie musiałam się spieszyć. Mojemu nastrojowi było to nawet na rękę, bo... no wiecie, czasem jest tak, że wiemy, że coś będzie dobre, ale jednak stresik wcześniej jest, prawda? No i właśnie tak było.

I ostatnia część, cała w skowronkach. Ptaki cały czas śpiewały. Zawędrowałam w nowe osiedle, nie do końca wiedząc, czy uda mi się z niego wyjść tam, gdzie chcę, czy będę musiała się wracać. Tłum pędzących korpopracowników itd., potem jakiś parking, jakiś płot, ale furtka, to przeszłam, plac zabaw... Jak się odwróciłam to zobaczyłam, że na budce strażnika jest napisane w 5 językach (ale nie po polsku, bo po co!), że opuszczam strefę amerykańską. SŁUCHAM? Wyszłam stamtąd jakąś dziwną alejką, na szczęście się udało. Wprawdzie furtka łatwa do przeskoczenia, ale nad nią i nad płotem podwójny drut kolczasty. Przedziwne. Środek Warszawy. No, nie centrum, ale jednak Mokotów to nie są jakieś obrzeża... Dziwne.

Właśnie sobie uświadomiłam, że o ile tytuł pasuje to moich dzisiejszych przemyśleń i rozmowy z R., to notka jest wyłącznie o spacerach. I jakoś tak tytuł z treścią się kupy nie trzyma. Ale co z tego, mamy wolność słowa, a to mój blog, mogę robić, co chcę.

I chciałabym, i boję się.
Ale wszystko, co jest... może sobie być.
Więc mogę i chcieć, i bać się.


To jest liść. Aha, to wszyscy widzą.
Ale to nie jest taki sobie zwykły liść! To jest liść paźdzniernikowy.
Z pewnego niezwyczajnego spaceru.
Miał robaki (Kornelia, wybacz!). Od spodu.
Ale już nie ma.

*...jak tak sobie chodzę, to rozmyślam o tym, co bym zmieniła, żeby to miasto mi się bardziej podobało. Bo jest w nim mnóstwo piękna, ale ono tonie w jakichś takich innych rzeczach. I trzeba się czasem nieźle wysilić, żeby piękno dostrzec. Dlatego ludzie często mówią, że nie cierpią Warszawy, że to obrzydliwe miasto, że nie ma duszy (w odróżnieniu od Krakowa, bo Kraków ma). A Warszawa też ma duszę, ale ukrytą. Taką do poszukania.
No i właśnie to bym zmieniła. Naklejki. Słupy. Nie chodzi mi o to, żeby nic nie było, bo wtedy byłoby wszędzie zbyt elegancko, zbyt prosto i zbyt...bezdusznie właśnie. Bez klimatu, bez charakteru. Jasne, powinny być takie miejsca, np. parki, gdzie tych wszystkich naklejek i ogłoszeń nie ma. Ale na skrzyżowaniach na słupach? Czemu nie.
To co bym chciała zmienić?
Nawet najbrzydsza naklejka ładniej wygląda jak wisi ładnie, niż jak jest brzydko zdarta tak, że zostaje mnóstwo tego białego i kleju. Więc może jak już zdzierać, to całkiem, żeby ślad nie został? Bo potem jest naprawdę brzydko!
To taka naklejkowa dygresja.

1 komentarz:

  1. ostatnio stanęłam na pl. Zbawiciela w pełni świadoma swojego otoczenia.
    Warszawa w pigułce.
    Historia, tandeta, pseudo akceptacja, zobojętnienie, kwiaty, ruina, młodzież, starsi, ławka, remont. I właśnie taka mnie zachwyciła

    OdpowiedzUsuń