Nie lubię tych sytuacji, kiedy człowiek ma ochotę powiedzieć jedynie "jak ktoś ma miękkie serce to ma później twardą dupę". Nie cierpię.
Pisałam kilka dni temu o bezinteresownej pomocy, tak?
I o tym, że jak się nie płaci to się mniej szanuje, tak?
I do jasnej. Anielki.
Uszanowałam. Z całej siły uszanowałam, od góry do dołu, każdą minutą życia niemal (ojej, nie po polsku, nieważne, zdenerwowana jestem).
To nie, to "inni" muszą wkroczyć do akcji i powiedzieć, że tak pomagać to nie można. Krótko mówiąc: zabronić tego rodzaju działalności.
Więc, że tak powiem, całe moje uszanowanie (a właśnie, że będę konsekwentna i dalej będę szanować) poszło... sobie gdzieś. Może nie całe. Co nie zmienia faktu, że przecież pisałam:
"To jeśli ja jego roboty nie uszanuję, to prawdopodobnie po kilku jeszcze osobach takich jak ja przestanie bezinteresownie pomagać. Bo skoro się pomoc marnuje, to po co? A jak weźmie pieniądze, to przynajmniej kasę będzie miał w kieszeni..."Świetnie, uszanowałam, starałam się jak mogłam, ale dostał po głowie, więc nie będzie jej więcej nadstawiać. I ja się nie dziwię. Też by mi się już nie chciało.
Dziwny ten nasz kraj. Dziwni ludzie. Czasem mam ich serdecznie dosyć.
I co teraz? Co ja mam teraz zrobić, żeby temu wcześniej opisywanemu człowiekowi chciało się dalej być dobrym?
Pozostaje mieć nadzieję, że nie da się zakazać ludziom mieć dobrych serc.
Wiele słów ciśnie się na usta.
Zdenerwowałam się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz