Byłam dzisiaj z ekipą z gimnazjum i panią E. w szpitalu, pomagaliśmy rozdawać bożonarodzeniowe prezenty. I niby to tylko godzina z kawałkiem z życia, z dzisiejszego dnia... ale coś zostawia. Takie przeżycia nie są "tylko po to, by przeżyć". Jak to powiedziała pani E. w autobusie do jednej dziewczyny, która mówiła coś o zaliczeniu z geografii, że za parę lat już nie będzie pamiętała, co miała z geografii. A TO będzie pamiętać. Racja.
Bycie pomocnikiem świętego Mikołaja w takim miejscu jest i radosne i... trudne. Bo to jest właśnie TAKIE miejsce. Gdzie najradośniejszą wieścią jest to, że na święta się wyjdzie do domu. Że w przyszłym roku będzie dobrze. I trochę ogarnia taka...bezradność. Jak pomóc. Jak przekazać tym dzieciakom w szpitalu, ich rodzicom, radość życia. Każdej chwili. Jak im życzyć szczęścia, tak, żeby poczuli, że to życzenie płynie z samego środka serca... jak część tych dzieci w ogóle mało co kontaktuje. Gosia dziś pierwszy raz od 4 dni otworzyła oczy. Piotrek leży w szpitalu od 1,5 roku, a jego rodzice są pozbawieni praw rodzicielskich i nie wiadomo do końca, co z nim dalej będzie.
Z jednej strony to trochę straszne, że jedyne co ja mogę zrobić, to się uśmiechnąć, chwilę pogadać, i pomodlić. A z drugiej...to jest tak niesamowite, że daje aż tyle radości...tym dzieciakom kochanym, ich rodzicom, też kochanym...
Nie było to pierwsze takie moje przeżycie...i mam nadzieję, że nie ostatnie. Bo mimo że trudne, to daje niesamowicie dużo. Daje jeszcze więcej miejsca w sercu na drugiego człowieka. I to jest absolutnie bezcenne :)
Uśmiechy!
PS imiona Bohaterów zostały zmienione. na wszelki wypadek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz