Ostatnio złapałam fazę na dość regularne pisanie tutaj. I w sumie, zgodnie z tą fazą to wypadałoby już coś napisać.
Wypadałoby.
Ale co tu pisać, jak jest cholernie trudno, kryzys miesiąca (oj tak, mam nadzieję, że gorzej już do końca lutego nie będzie), dzień mniej więcej okropny...
Oczywiście, są te jasne strony życia. Justyna ma złoto! Już napisałam te dwie klasówki do których zaczęłam się uczyć wczoraj i nie było to najlepszym pomysłem. I w zasadzie nie najgorzej mi poszły (w takich momentach zaczynam wierzyć w cuda).
Ale są też te ciemne. A zwłaszcza jedna bardzo ciemna plama pod tytułem: jutro piątek. I to taki szczególny piątek, że trzeba oddać konspekt prezentacji maturalnej. Z polskiego.
A ja byłam tak inteligentna, że w zasadzie to dnia dzisiejszego zrobiłam takie nic. No, trochę więcej niż nic, ale jak zaokrąglać to tylko do zera.
Więc nie wiem, niby zaczynam dziś wierzyć w te cuda, a z drugiej strony potrzebuję jeszcze jednego cudu.
Bo w ogóle nie wiem, jak się takie rzeczy robi.
No okej, już zaczęłam, już jest nieźle, już widać, że coś tam z tego powstanie (pytanie kiedy), całe szczęście że mi się mój temat (motyw gór w sztuce) podoba, to jestem w stanie o nim myśleć. Ale jest mnóstwo znaków zapytania na które nigdzie nie ma odpowiedzi, Chociażby takie pierdoły (z przeproszeniem szanownych Czytelników) jak to, że nie do końca wiem, jak poprawnie zapisać bibliografię. Bo to nie tylko książki, też wiersze, i w dodatku...a, co tu będę pisać o swoich problemach.
Przeczytam to za 3 lata, i się będę z siebie śmiała tak jak się teraz śmieję czytając posty z 2011... ;)
No, i właśnie z powodu tych jakże wielkich szkolnych durnowatych problemów tutaj mało co piszę.
Może mi ta smutna faza jakoś minie, może się trafi coś z życia uśmiechnięte (a, dziś się trafiło, ale nie mam zgody na publikację...) i będzie lepiej.
I coś napiszę.
Bo... wypadałoby :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz