czwartek, 6 lutego 2014

Co mi dała ta okropna i kochana rehabilitacja

To w tytule wcale się nie wyklucza. Okropna i kochana :) ale bardziej kochana ;)

Podobno to temat na książkę. Ale może nie przesadzajmy... to trochę w klimacie "dobrych stron rehabilitacji" o których tu już z dawien dawna pisałam... a potem mając turnus zastanawiałam się, skąd mi się to wszystko wzięło ;)
Nie no, żartuję. Wszystko prawda. Tylko czasem jak człowiek miał zły dzień, to mu było trudno w coś takiego uwierzyć...
Do rzeczy. Jak zwykle się rozpisuję nie na temat.

Co mi dała rehabilitacja?

Rozdwojenie jaźni :D. Jestem ja i mój kręgosłup. Dwa oddzielne byty. Zupełnie różne, a zmuszone do współistnienia ;). Ja chcę się uśmiechać, a kręgosłup mi narzeka. Ja chcę robić szalone rzeczy, jeździć na koniach, skakać, "niewiadomocojeszcze", a kręgosłup błaga o litość i rozsądek. Ubolewam nad tym, ale słuchać muszę, bo mnie trochę szantażuje, bólem.
A jednak jakby ktoś mi kazał wybierać, czy wolę żyć z takim wyjątkowym czy zupełnie zdrowym, najzdrowszym, najprostszym, najpiękniejszym na świecie to... chyba nie. Nie.

I tu powstaje pytanie "dlaczego?", bo to do końca logiczne nie jest.
Za dużo bym straciła. Stanowczo za dużo. Bo...


Bo nie miałabym takiego poczucia humoru ;) Młoda czasem na nie narzeka (pzdr Młoda! pewnie czytasz ;)), ale cóż poradzić. Bez niego byłoby w życiu o tyle trudniej, że wolę nie myśleć. No, i tak jak już chyba pisałam, nawet czasem bywało (eeeech i dalej będzie bywać, to się tak szybko nie kończy) zabawnie.

I jest jeszcze druga rzecz. Trochę inna. Że taka rehabilitacja mnie nauczyła troszeczkę życia. I takich z pozoru prostych rzeczy, że na przykład nie od razu wszystko wychodzi. Że zanim zrobię dobrze tę okropną, obrzydliwą, znienawidzoną, najtrudniejszą oddechówkę, to milion dwieście tysięcy razy usłyszę od pana TR (tu już sobie epitety daruję), że "Ale ja nic nie widzę, żebyś ćwiczyła". Kiedy ja już bardziej się postarać nie umiem... No dobrze, nie milion dwieście tysięcy, ale naprawdę dużo. To taka pierwsza życiowa rzecz. (jakby poczucie humoru było nieżyciowe...)

Coś jeszcze? A i owszem. Jeszcze coś takiego, że nie zawsze wszystko wszyscy mogą. I że nie zawsze to od nich zależy. To trochę taka wrażliwość, na potrzeby innych, bo wiem, że mogą potrzebować. Albo po prostu niektórych rzeczy nie mogą. A czasem...a czasem ja nie jestem w stanie czegoś zrobić i tak po prostu jest. Więcej tolerancji dla samej siebie :)

A jednej rzeczy cały czas się uczę (poprzednich w sumie też, ale tej szczególnie). Że muszę siebie szanować. I tę moją drugą, kręgosłupową jaźń. My, Marcysia ;)

Co nie zmienia faktu, iż drogi kręgosłupie, mógłbyś mnie przestać tak codziennie boleć.
I wszystko dobre, co się dobrze kończy. Z naciskiem na ostatnie słowo ;)

Uśmiechy! :)

2 komentarze:

  1. jeszcze chwila i zacznę ci tego kręgosłupa zazdrościć:)
    Gabi

    OdpowiedzUsuń