niedziela, 26 kwietnia 2015

Kim jesteś?

Myśli ze ściany.

Było już o pierwszym pytaniu ze ściany. Czego chcesz. Jest jeszcze drugie. Jeszcze bardziej denerwujące i masochistyczne. Kim jesteś. Bo wszystkie odpowiedzi "automatyczne" zdają się mieć jakieś braki i nie wyczerpywać tematu... ale zanim się rozpiszę.

Historia z kartką:
Rozmawiałam sobie z ojcem Romkiem. Stwierdził, że powiesi na ścianie taki wielki plakat ze swoimi ulubionymi hasłami i pytaniami (właśnie typu "czego chcesz?", "kim jesteś?", "proces" i w ogóle).
Powiesiłam pytanie "kim jesteś?" na szafce. Żeby o nim pamiętać. Wisi. Młoda zrobiła uroczysty odczyt pytania "Czego chcesz?", ale o tym już było. Pytanie "Kim jesteś?" nie załapało się tym razem, bo było z drugiej strony szafki...
Wieczorem poszłam do łazienki, odkręcam wodę... ktoś puka. Zakręcam wodę.
- tak?
I słyszę natchniony głos Młodej:
- KIM JESTEŚ?

Także tego, najważniejsze pytania czasem przychodzą do człowieka pod prysznicem.

* * *


Usiłuję odpowiedzieć na to pytanie tak, żeby mnie ta odpowiedź nie denerwowała.
Zaczynając od rzeczy prostych typu jestem dziewczyną (a nawet chyba kobietą!), blondynką, Marcysią, studentką, instruktorką, siostrą, córką... itp. itd... kończąc na odpowiedzi natury religijno-filozoficznej: jestem dzieckiem Bożym.

I te pierwsze odpowiedzi są całkiem całkiem, w sensie są prawdziwe, no i fajnie, cieszę się, że taka jestem, ale żadna z nich nie wyczerpuje tematu i czegoś jej brakuje.
Z kolei jak sobie myślę "jestem dzieckiem Bożym" to uch, temat trochę przejedzony. Szkoda, bo to jest naprawdę fajne zdanie. Kiedy, kiedy przyszedł ten moment, że stało się wyświechtanym frazesem?! I co zrobić, żeby znów miało znaczenie?

Hm, obawiam się, że zostanę niezrozumiana. Wiem, że jestem dzieckiem Bożym. I nawet się z tego cieszę, nie mówię, że nie! :) Tylko... nie macie czasem takiego poczucia, że na zdanie "Jesteś dzieckiem Bożym" macie ochotę odpowiedzieć "No świetnie, i co z tego?". Wtedy przychodzą mądrzy ludzie i opowiadają o autorytecie dziecka Bożego, o tym, że mamy dobrego Tatę, że On nas kocha, że jesteśmy chciani, kochani i w ogóle. I serce zaczyna szybciej bić, bo słyszy to, za czym tęskni od chwili, w której ktoś zadał tej prawdzie kłam. I serce się tak cieszy z tego, że znów słyszy prawdę, że ma ochotę skakać. I w ogóle robi się fajnie. Czego więcej chcieć? (ooo...znów to super pytanie "czego chcesz?") Otóż w tej sytuacji można jeszcze chcieć, żeby wiedza o tym wszystkim przebiła się przez wszystkie mury do świadomości. Niestety wiedzieć nie zawsze znaczy wiedzieć. "Wiedzieć" w znaczeniu "posiadać wiedzę", nie zawsze przekłada się na "wiedzieć" w znaczeniu "być świadomym". I to jest tragedia ludzkości.

No więc próbuję znaleźć odpowiedź. I póki co średnio mi się udaje :P. Aczkolwiek jedną taką znalazłam.
"Jestem sobą!"
I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że zaraz potem zaczęłam rozkminiać, czy rzeczywiście jestem sobą. I nieee, nie chodzi o to, że cierpię na rozdwojenie jaźni czy coś. Ale czy jestem "sobą sobą", czy kogoś udaję?
Trochę mnie te rozkminy wykańczają czasami... ;). Ale póki co odpowiedź "jestem sobą" mi się podoba. Chyba jestem sobą. Staram się przynajmniej... ;)

* * *


Tak mi się skojarzyło.

* * *

I tradycyjnie - wizualizacja kartki. W rzeczywistości wygląda znacznie mniej fajnie, ale teraz te programy do edycji zdjęć są takie... ;)

Ha, tu są dwie kartki.
O drugiej też jeszcze będzie, bo też ma fajną historię ;).

* * *

Kolejna rzecz, której wiem, że chcę! :) Chcę, żeby odpowiedź "jestem dzieckiem Boga" się przedarła do mojej świadomości i zaczęła mnie cieszyć. Bo Tata widzi i kocha, na pewno :).

2 komentarze:

  1. Wiesz, że mam megaaa naturę filozoficzną.
    I tym wpisem sprowokowałaś we mnie chęć napisania kilku, które odpowiedzą na tego posta... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż kilku? To straszne... ;)
      kto to będzie czytał? ;)
      aha, ja, ups ;)

      Usuń