"To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna." (J 15,11)
"- Dlaczego oni się śmieją? - Bo są normalni." o. Romek SJ
sobota, 7 listopada 2015
eM. jest. - czas na zmianę
sobota, 31 października 2015
* * *
Im później się robiło, tym więcej osób szło spać.
- R., a może zostaw nam gitarę? Ja Ci wezmę do Warszawy...
- Okej, możemy tak zrobić. No, tak, zróbmy tak, to jest dobry pomysł.
W końcu o 1 w nocy zostały same. Dwie M.
I grały dalej.
Muzyka brzmiała. W zasadzie nie wiadomo, dlaczego... dlaczego śpiewały piękniej niż zwykle. Zazwyczaj umiały śpiewać czysto i ładnie. I nie fałszować. Ale tym razem ten śpiew był jakiś taki... piękniejszy. I pełniejszy. Cokolwiek to znaczy.
Śpiewały to, co miały w sercu, każda szła swoją drogą, ale czasem niespodziewanie spotykały się na tych samych motywach... czasem, nie umawiając się, zaczynały jednocześnie śpiewać to samo zdanie.
Nie umawiając się... skończyły.
Nie umawiając się... siedziały w milczeniu.
"No więc. Miłość istnieje. Dla mnie też. (A jednak)" (MJ)
I dla mnie. Też. (ja)
piątek, 30 października 2015
Innymi słowy...
czyli uśmiechy z historii średniowiecznej Polski. Prowadzi prof. RM.
Na stole leży 30 centymetrowy stos książek. Wchodzi profesor:
- Tak mało? Muszę interweniować.
I poszedł do lektorium. Było jeszcze drugie tyle.
Dyskutujemy o początkach państwa jako takiego. "System podatkowy", a właściwie daniny...
- To jest tak jak obecnie, proszę Państwa. To nie jest żaden dar, że ja wpłacam coś do Urzędu Skarbowego.
Czytamy źródło. Tym razem Geograf Bawarski. Jest tam wykaz rozmaitych plemion razem z tym, ile które plemię ma civitas (grodów/miast/nie wiadomo, co autor przez to rozumiał). Przeczytaliśmy już o iluś takich plemionach...
- Czesi, 15 grodów. To jest bardzo interesujące, wiedzą Państwo?
No i faktycznie, ze względów archeologicznych i w szerszym kontekście źródłoznawczym to jest faktycznie interesujące. Niemniej, zabawnie to zabrzmiało w momencie, w którym czytamy i czytamy o tych plemionach i grodach, właściwie nic więcej o tych plemionach nie wiadomo, a tu bach, Czesi, 15 grodów, informacja wygląda tak standardowo jak na to źródło, a tu się okazuje, że to ciekawe.
wtorek, 27 października 2015
PG & AG, czyli analiza matematyczna
Wprowadzenie do pierwszego wykładu:
"To jest przedmiot, który wymaga przemeblowania głowy. I to przemeblowanie trwa."
"I na tych granicach siedzą wielkie działy matematyki"
"Analiza się zajmuje opisem ciągłych procesów" (to jest żart typu hermetycznego, nie wszyscy go muszą rozumieć... i wcale nie chodzi o znajomość matematyki...)
[o kwantyfikatorach polskich, używanych w okresie międzywojennym; teraz są już inne, międzynarodowe] "Te kwantyfikatory mają mnóstwo zalet (...wymienianie) ale mają jedną wadę: nie przyjęły się na świecie."
Będą konsultacje. Dr PG zachęca do tego, żeby z nich korzystać:
Każdy z nas bez najmniejszego wahania i z pewną radością udzieli Państwu pomocy. Ja rozumiem, że może to wywoływać w Państwu pewien lęk, przed powiedzeniem prowadzącemu, że się czegoś prostego nie rozumie... ale wiedzą Państwo, to jest podobny rodzaj strachu, jak przed pójściem do spowiedzi. Ten słuchający ksiądz w konfesjonale naprawdę wszystko już słyszał i nic go nie zdziwi...
niedziela, 25 października 2015
Studia trochę uśmiechnięte
...zadaję sobie to pytanie od dni dwudziestu pięciu. To znaczy od 1. października.
W zeszłym roku wszyscy ze starszych lat mówili, że jak już się przetrwa I rok, to już potem będzie łatwo i przyjemnie.
Aha.
Bardzo śmieszne, ale nie.
Ćwiczeń jest więcej, w dodatku źródła się czyta po tej pięknej łacinie a nie po polsku, więc trzeba je tłumaczyć, nie daj Boże prowadzący literaturę przedmiotu poda angielską, którą się bądź co bądź wolniej czyta... No nie, no po prostu nie jest łatwiej. A egzaminy z epok - co z tego, że może prostsze, skoro są 2 w roku, a nie jeden...?
sobota, 24 października 2015
Milcząc w codzienności
Rzeczywistość jest pełna Boga.
Kipi. Bogiem.
Chodziło to trochę za nią od pamiętnych pięciu dni na przełomie sierpnia i września. Że tak jest. Jechała tramwajem i taka myśl "Rzeczywistość jest pełna Boga". I szuka. Patrzy.
Strasznie trudno jest czasem uchwycić Go wśród miliona docierających do nas sygnałów. W rekolekcyjnej ciszy w Suchej, w lesie, gdy nikt nie mówił, nie dzwonił, nie pisał... gdy nie czytało się nic ponad to, co trzeba... było lepiej słychać. Lepiej? A może inaczej? Inaczej. I lepiej. Łatwiej było usłyszeć, bo serce było nastrojone na dobrych falach i odbierało ten piąty wymiar rzeczywistości. Muzykę, której nie słychać uszami.
Wróciła do Warszawy i okazało się, że tutaj też jest. "Prawdziwie Pan jest na tym miejscu, a ja nie wiedziałem" (Rdz 28,16). Że ta codzienna rzeczywistość też jest pełna Boga. Tylko... jakoś tak, inaczej. Ciężko się do tego przyzwyczaić. Trudno to dostrzec. Ale, kurczę, jednak ojciec miał rację, naprawdę jest. Chociaż często jej nie rozumie.
Zachorowała. Na jakieś przeziębienie-zapalenie gardła-krtani-czegoś. Objawiało się to chrypką i katarem. Poza tym żyła normalnie. Chodziła na zajęcia, latała załatwiając różne sprawy. Ale był taki niezwykły dzień...
piątek, 23 października 2015
Ciekawostki z wirtualnego życia DA DĄB
Ogólnie zaczęło się od tego, że jakoś na pielgrzymce ojciec się mnie spytał, czy bym chciała. Się tym zajmować. Zastanowię się. Okej. Minął miesiąc, zastanowiłam się, zgodziłam się.
Teraz sobie myślę, że zastanawiałam się zupełnie bez sensu, bo dopiero po tym, jak się zgodziłam zaczęłam patrzeć na stronę i na fejsa, jak tego jest dużo do ogarnięcia. Ile trzeba zmienić, czy coś. Ekipa zeszłoroczna zrobiła kawał roboty, ale jakoś tak to jest z robotą, że powoli jej ubywa... :P No ale dobrze. Cieszę się. Jakoś mnie taka robota cieszy :D.
Przy przeglądaniu różnych rzeczy zdarzyło mi się zobaczyć kilka ciekawostek.
1. Ojciec nas nie lubi
Patrzę na fanpage na fejsie. Wszystko fajnie, klikam "zaproś znajomych do polubienia strony". W końcu jak mam ją prowadzić, to zaproszę. Przynajmniej tych, którzy są w DA i z niezbadanych powodów strony tej jeszcze nie lubią.
Klikam i klikam zaproszenia, przy części osób widnieje adnotacja "lubi to" albo "zaproszony".
Aż tu nagle facebook mi proponuje, żeby zaprosiła do polubienia ojca duszpasterza.
Co takiego? - przecieram oczy ze zdziwienia. No faktycznie, mogę. Patrzę u niego na profilu w polubieniach - nie ma... o.O
G., który w zeszłym roku zajmował się PR-em utrzymywał, że ojciec lubi, bo jest administratorem. Ale że można być administratorem i nie lubić, to ja wiem, bo testowałam z fanpage'em swojego bloga. Hmm...
...no nic. Przyszła Mała Rada, obradujemy intensywnie, nad PR-em też i nagle mi się to przypomniało.
- Ojcze...wejdź na naszą stronę na fejsie...
- Okej.
No i zobaczyłam. Przycisk "lubię to". Ha, czyli nie lubi.
Radość nie miała granic.
2. Odsłony strony www
Jak tak zaczęłam się zajmować stroną www i najpierw ją przejrzałam na wszystkie sposoby X razy... to zauważyłam, że coś jest nie tak z liczbą odsłon witryny. Mianowicie: skacze. Raz jest 400 tysięcy, innym razem tak około 200 tysięcy. Szaleńczo spada, a potem wzrasta nie wiadomo, dlaczego.
Stanowi to dla mnie tajemnicę. Żeby było śmieszniej, nie umiem nic z tym zrobić. No ale cóż, zabawa trwa, jest nadzieja, że oprócz mnie ktoś to zauważył i ma lepszy humor dzięki obserwacji szczegółowej zjawiska.
3. Fanpage remontu
To też swego czasu zrobiło mój dzień, jak wpadam spóźniona do DA na Małą Radę, patrzę uszczęśliwiona, że się jeszcze nie zaczęła, bo ojciec ma jakichś gości.
Po dość krótkim czasie słyszę:
- Marcysiu! Chodź tu na chwilę!
Idę.
Okazało się, że goście będą prowadzić na fejsie stronę dot. remontu. I mam im przesyłać informacje.
Ogarniacie to? Fanpage remontu! Wspaniała sprawa :D. Żeby było śmieszniej, chyba faktycznie ma sens. Polecam Dąb w remoncie
Tak.
Na razie tyle. Ciekawych rzeczy było znacznie więcej, ale nie będziemy tutaj kulisów PR-u odsłaniać. Wszystko, co opisane, mógł/może znaleźć każdy użytkownik internetu ;-). A tymczasem zapraszam aby polubić na facebooku Duszpasterstwo Akademickie DĄB :D
Agentka od PR-u. Jednak okulary przeciwsłoneczne dają +5 do lansu :) |
czwartek, 22 października 2015
"Cysia, patrz, kto nas uratował..."
No więc tak. Powspominajmy wakacje.
Byłyśmy razem z duszpasterstwem DĄB na wyjeździe w Tatrach. Chodziliśmy dużo po górach, dużo się śmialiśmy i w ogóle.
Jakoś tak wyszło, że po paru dniach obie potrzebowałyśmy samotności. Żeby sobie coś przemyśleć. Na szczęście umiemy milczeć we dwie (cudowna sprawa! polecam gorąco mieć osobę, z którą można milczeć bez skrępowania). Więc poszłyśmy we dwie w góry. I góry, i samotnie, i bezpiecznie.
Wiało.
Bardzo wiało.
Bardzo bardzo wiało.
niedziela, 11 października 2015
Dawno mnie tu nie było
Warszawskie ulice czasem są fajne.
A to był przystanek autobusowy GUS w kierunku Dw. Zachodniego (ten pod spodem, co portrety pisarzy wiszą).
To jest super, że nie trzeba nigdzie daleko jechać, żeby znaleźć coś sensownego. Wystarczy się rozejrzeć. Cały świat do nas mówi. Trzeba tylko usłyszeć...
#uważność :)
środa, 30 września 2015
"A więc Ty jesteś normalny? Bo my na przykład nie..."
Mam zaszczyt przedstawić Mary, to znaczy Marysię, z niezbadanych powodów zwaną czasem Marcysią... moją przyjaciółkę. Poniższą notkę napisałyśmy we dwie. To, co napisała Mary jest napisane kursywą, a to co ja - "normalnie". Dobrego czytania! :)
Rozmowy z patelni. Najlepsze.
Tak było i tym razem.
Ale od początku.
Wspaniałe. Bo my grzebiemy w jakichś duchowościach, chcemy ustalić, co to znaczy być wolnym albo czym jest miłość, czy słowo „powinność” powinno istnieć (może powinnam twierdzić, że nie ma „powinnam”? – oto jest pytanie), czytujemy pisma jakiegoś szesnastowiecznego mistyka i próbujemy nauczyć się czegoś, co zwie się „rozeznawanie”. Jednym słowem – kombinujemy i szukamy. A tu dla kontrastu okazuje się, że tragedią niemal życiową może być pęknięty ekran nowego telefonu. Można i tak. I też jest dobrze.
- Ej, Cysia, spytajmy się ich, o co tak naprawdę im chodzi...
niedziela, 27 września 2015
Pożegnać Bieszczady... na ile?
Pojechałyśmy jeszcze na koniec do Soliny z planem odpoczęcia i wysłonecznienia się na plaży. Jakieś kajaki, coś...
Spałyśmy na czyjejś łące. G. napisała do wszystkich możliwych ludzi w Solinie, gdzie tam można spać możliwie tanio i załatwiła nam nocleg za darmo. Solinianka Villas & Spa zaoferowało nam miejsce na namioty za darmo, w zamian za to, że w relacjach z obozu o nich wspomnimy, że to oni (wspominamy, dziękujemy!).
Wprawdzie był problem z łazienką, ale od czego są strumienie...
Pogoda pokrzyżowała nam plany i koniec końców ostatniego dnia zamiast plażować zrobiłyśmy spontaniczne tańce pod wiatą połączone z nauką gry na flecie poprzecznym (prawie nauczyłam się grać "sto lat", ale super).
Pojechałyśmy do Zagórza i stamtąd do Warszawy, kolejny raz tym pociągiem, który jedzie tak naokoło, że już bardziej się nie da.
W Boguchwale przyszła na peron Ula, która kiedyś była drużynową Zuzi, a teraz tam mieszka.
Odbyło się mnóstwo ważnych rozmów...
...i koniec.
sobota, 26 września 2015
Złapać wschód słońca
Z chaty trzeba było wyruszyć dalej. Niestety.
po drodze do Łopienki |
Dojechałyśmy stopem do Cisnej, stamtąd na nogach do Dołżycy i do bazy studenckiej w Łopience.
piątek, 25 września 2015
Chata na końcu świata
Albo nie doceniłam tej informacji, albo w wirze zdarzeń obozowych zapomniałam o tym, że takie jest.
Wszystko jedno, jak to było.
W każdym razie jak doszłyśmy do chaty w ten środek nocy, mając pioruny ze wszystkich stron, rozbiłyśmy namioty i weszłyśmy do środka...
...to poczułam, że to jest moje miejsce na ziemi. Dom o Zielonych Progach śpiewa, że "gór co stoją, nigdy nie dogonię, znikających punktów na mapie, i chaty by nazwać ją swym domem, do której żaden szlak by nie trafił...".
Otóż okazuje się, że taka chata jednak istnieje.
No, jest przy szlaku.
Ale poza tym spełnia wszelkie warunki ;-).
czwartek, 24 września 2015
Bieszczady - dzień odpoczynku i dzień wyczynu
Wiedząc, że kolejnego dnia mamy do przejścia naprawdę BARDZO dużo, poszłyśmy spać wcześnie. Bo pobudka była ustalona na 6 rano...
Naprawdę ładnie. |
środa, 23 września 2015
Bieszczady - przez Caryńską i Wetlińską
Idziemy przez Bukowe Berdo. Jeszcze dzień poprzedni... |
Rano, gdy się obudziłyśmy, świeciło słoneczko. Ruszyłyśmy w dalszą drogę. Powróciły stare historie z poprzedniego dnia - znów szłam sobie z ostatnim słoneczkiem i z H., usiłując motywować słoneczko do pójścia do przodu. Jakoś szło.
Było ciepło. |
AK. miała kapelusz, który, jak się umówiłyśmy, pożyczała mi na każdym szczycie, żebym miała ładne zdjęcie ;-). Dzięki! |
wtorek, 22 września 2015
Bieszczady - "A teraz sobie myślę o tym, że moja Mama zawsze mi powtarza..."
Po drodze okazało się dużo różnych rzeczy.
Na przykład P. sobie przypomniała, że nie wzięła leków rano i teraz jej trochę słabo. To znaczy, już wzięła, ale jeszcze nie zaczęły działać. Matko Święta, P., poczekaj! Lepiej dojść później niż wzywać GOPR.
Zamieniłyśmy się z P. plecakami, żeby miała trochę lżej (ach, mój kręgosłupie, jesteś taki pomocny! przynajmniej mogę komuś dać lżejszy plecak...). Idziemy dalej i natykamy się na nasze cztery towarzyszki, które odpoczywają po drodze. O nie, odpoczynek miał być po godzinie. Trzeba iść. Powoli, ale iść, przecież tak jest mądrzej i się mniej męczy...!!!
Idziemy! :) |
poniedziałek, 21 września 2015
Bieszczady 2015... zanim wyruszyłam w drogę i podróż
Po pierwsze.
Zostawienie drużynowej samej w domu w dzień wyjazdu na obóz, jeśli wyjeżdża wieczorem, jest bardzo ryzykowne.
A przynajmniej w moim przypadku. 19 lipca myślałam, że naprawdę dosłownie oszaleję. Z niezbadanych powodów mimo nadmiaru rzeczy do zrobienia udało mi się spakować już poprzedniego dnia, pracę roczną skończyć w nocy i wszystkie ostatnie rzeczy pozałatwiać rano. Efekt był taki, że prawie całą niedzielę chodziłam bez sensu stresując się, że o czymś zapomniałam albo mogę zrobić lepiej.
W dodatku od paru dni nie mogłam dodzwonić się do G., która miała załatwić bilety na podróż. Telefon wciąż był poza zasięgiem, nie odpowiadał. Wiedziałam, że wyjechała i że do niedzieli do 15 nie ma internetu, tylko ew. zasięg, ale...
...ale w niedzielę po 15 wciąż nie odpisała na maile i nie odbierała telefonu.
Zaczęłam się martwić, że coś jej się stało. Samotne tour de Pologne na rowerze jest fajne, ale coś się może zdarzyć.
Dzwonić do jej rodziców czy nie. Dzwonić czy nie. Generalnie warto by było wiedzieć, czy mamy bilety. No i czy z G. wszystko w porządku...
czwartek, 10 września 2015
Wielka lista vol. 2
sobota, 5 września 2015
Wzdychać czy nie wzdychać...?
Na fejsie jest dużo różnych rzeczy [truizm, wiem], między innymi taka grupa, na której się wstawia intencje, które się ma i wtedy wszyscy inni, którzy w tej grupie są (a ludzi jest dużo, ponad 12 tysięcy), i którym się akurat to wyświetli, się w tej intencji modlą. Klikają "lubię to", komentują, że się będą modlić i wspierają. Super! Naprawdę i bez ironii [w tym akapicie 4 razy użyłam słowa "który" w różnych formach, Marcysiu, gratulujemy stylu i bogatego słownictwa]
Czasem ktoś oprócz intencji proponuje jakąś formę modlitwy. Chyba zazwyczaj chodzi mu o to, że "nie potrzebuje jej dużo" - to znaczy, nie pisze "odmówcie proszę choć jeden różaniec" tylko "choć jedną zdrowaśkę". Okej, nie wszyscy muszą lubić zdrowaśki, ale to chyba taki symbol krótkiej modlitwy po prostu.
Ale często się zdarza tak, że ktoś pisze "Bóg zapłać za każde westchnienie". Albo "westchnijcie, proszę".
czwartek, 3 września 2015
jest OBECNY
Następnego dnia słuchając kolejnej konferencji dopisałam, że "za darmo". Co z tego, że słyszałam miliony razy, przytłoczona starożytnością mogę zapomnieć.
Po paru dniach spakowałam wszystko, dojechałam na pielgrzymkę, doszłam do Częstochowy, pojechałam w góry. Się uczyć. Siedziałam na tarasie (z widokiem na Tatry, cudnie!), wyjmuję notatki z teczki... znowu starożytność... i wypada mi ta kartka.
Potem wypadała mi chyba prawie codziennie. W ogóle to trochę niezwykłe, bo zawsze w jakimś totalnie beznadziejnym momencie, kiedy, wybaczcie (a raczej wybacz Boże), naprawdę o tym nie myślałam. Niemniej za każdym razem przypominał mi się wtedy ten moment, kiedy ojciec to literuje i było lepiej.
A potem pojechałam na 5 dni milczenia, Bóg był OBECNY, no jasne, tak bardzo że aż ała, no cudowność. Ale z Narnii trzeba było wrócić, dziś rano wyjmuję notatki, rozkładam... a tam... dobrze znajoma kartka, że "jest obecny za darmo".
Ha, tym razem o tym pamiętałam (ding-dong, fanfary, dziękuję). Ale i tak zrobiło się jeszcze radośniej.
No i co? I znowu ojciec miał rację (ręce opadają :D), jest obecny tu tak samo jak tam, i po prostu tak bardzo że aż się wylewa. Ewentualnie wysypuje. Z notatek.
Ech, macie tu tę konferencję, a co: https://www.youtube.com/watch?v=D5-aP-Cj8OU.
PS może kiedyś znajdę chwilę, żeby coś napisać z tego, co się działo przez ostatnie półtora miesiąca. Może. Kiedyś. W sumie nie ma znaczenia, skoro jest obecny zawsze i wszędzie i działa non stop, więc i na bieżąco będzie co opisywać... ;-)
wtorek, 4 sierpnia 2015
Kiedy Sparta staje się Spartą?
Jak można w ogóle o coś takiego pytać. Czy jest możliwe, żeby Sparta nie była Spartą? Czy dowolny X może nie być sobą, Xem znaczy się?
Wtedy istniałby przedmiot sprzeczny.
I zbiór pusty miałby jakiś element.
I nie byłby pusty.
A to bardzo dużo zmienia. W matematyce. I w filozofii.
Koniec.
PS odpowiedź na to pytanie brzmi standardowo: nie wiadomo.
sobota, 1 sierpnia 2015
Po co w Brańszczyku chodzić do sklepu? - brańszczykowe opowieści, część kolejna
Ale nic na darmo.
Bo jak się w tym skwarze dotrze do sklepu to można kupić lody. Chociaż nie jest to takie proste, bo najtrudniejsza część podróży to właśnie ta w sklepie. Sklep nieduży, z dwa wózki się zmieszczą... ale nie osiem. Więc jeśli wolontariusz nie zorientuje się przed wjechaniem do sklepu w sytuacji w środku, to bywa ciężko - trudno się z wszystkimi wyminąć. Ale się da :).
No więc w Brańszczyku w sklepie kupuje się lody. Często też ciastka, soki, colę, chipsy... co kto lubi i na co ma ochotę.
Jednak pewnego dnia moja pani Aniela (lat 80+) przebiła absolutnie wszystkich. Zazwyczaj w czasie takiej wyprawy zaopatrywała się w słodycze, po czym jak z nią rozmawiałam w pokoju czy na spacerze to mi je wciskała w ilościach po prostu niesamowitych. "Ale zjedz sobie jeszcze, skoro masz ochotę". Cudowna dobroć, problem w tym, że ja po zjedzeniu w ten sposób połowy paczki wafelków już wcale niekoniecznie miałam na nie ochotę (chociaż wafelki bardzo lubię ;-)). Sama pani Aniela niewiele ich jadła.
To były słodycze.
Aż tu któregoś dnia pani Aniela zarządziła wyprawę do dalszego sklepu, w którym ja nigdy wcześniej nie byłam, który ponoć jest większy. Po drodze trochę zabłądziłyśmy, znalazłyśmy się, znalazłyśmy sklep, faktycznie większy. Wjeżdżamy do środka, usiłuję nie rozbić wszystkiego wielkim wózkiem (jeżdżącym fotelem, jak go nazwała M). Stoimy w okolicy lodówki z mięsem i pani Aniela zadaje pytanie pani sprzedawczyni:
- Przepraszam, czy jest pościel?
Chyba zrobiłam równie wielkie oczy jak pytana pani. Usiłowałam powstrzymać się od śmiechu, marnie mi to wychodziło, jak zwykle. Okazało się, że z pościeli to tylko takie na poduszki i to nie w tym rozmiarze, co chciałaby moja podopieczna, więc niestety.
- A czy są takie ścierki do podłogi? Bo kiedyś były takie żółte...
Hm. Znalazły się tylko niebieskie. Ale nie były złe. Wzięłyśmy.
- A czy są garnki?
Znów śmiech pomieszany z zaskoczeniem. Najlepsze jest to, że okazało się, że garnki SĄ! Ale niestety litrowych garnków nie było, tylko rondelki. Zatem skończyło się na ścierkach do podłogi i wafelkach. Nieźle :)
Okej, teraz na serio. Na serio myślę, że po prostu jak pani Aniela żyje na co dzień sama to niekoniecznie ma kogoś, kto by dla niej zrobił takie zakupy inne niż spożywcze, a sama do sklepu nie wyruszy, bo już nie może, to jednak daleka wyprawa. Więc w ostateczności nie dziwię się, że chciała w różne rzeczy się zaopatrzyć w Brańszczyku, bo byłam z nią ja i mogłam to wszystko wozić i jakoś dałoby radę. Co nie zmienia faktu, że naprawdę byłam zaskoczona i naprawdę mnie to śmieszyło. No cóż...
Ze sklepem w Brańszczyku są jeszcze inne historie. Na przykład T., jeden z podopiecznych, wyruszał do sklepu zapominając o swoich pieniądzach. Przy czym totalnie nie czuł skrępowania żadnego, wybierał co chciał, po czym oświadczał "Ciocia płaci". Urocze, ale jednak trudne, bo jak sprawa ujrzała światło dzienne, to niestety trzeba było mu za każdym razem tłumaczyć, że bez swoich pieniędzy nie bardzo może pójść do sklepu...
Hmm... przydałoby się jakieś przesłanie na koniec. Żeby oprócz zabawnych anegdot była jakaś głębia. No nie wiem. Jednego dnia poszłyśmy z M. na lody akurat w takim czasie, że bez podopiecznych i M. kupiła sobie pół litra lodów Grycana. Jakkolwiek pyszne, to potem kazała mi pilnować, żeby więcej nie jadła aż tylu lodów na raz.
Ja z kolei wygrałam big milka! Chyba pierwszy raz w życiu! :)
Kolejna zapowiedź - następna część brańszczykowych opowieści będzie o Mam Talent. aha, fot. Mary J., w poprzednim poście zresztą też :) |
piątek, 31 lipca 2015
W(olont)ariackie towarzystwo - brańszczykowe opowieści part X.
Kiedy już wariowaliśmy w trakcie któregoś posiłku i już nie do końca było wiadomo, co się dzieje, co jest żartem, a co jeszcze nie...
Rafał: Tutaj z dnia na dzień posiłki stały się coraz mniej zrozumiałe...
Socjusz (z bardzo bardzo poważną miną): Posiłków nie należy rozumieć, należy je spożywać.
Po długiej nocnej rozmowie wracam z Mary do piwnicy, w której śpią wolontariusze. Mary śpi w innym pokoju, z którego wychodzi Mariola i mówi:
- Marysia, ale wiesz, że tu dzisiaj nie śpimy?
- Ale jak to?
- Bo nie ma okna.
Chwila konsternacji. Jak to nie ma okna. To nie jest cela z zamurowanymi oknami ani nic, wszak spały w tamtym pokoju już parę nocy... okazało się, że okno przy zamykaniu po prostu wypadło. I faktycznie - nie ma szyby. Jest za to powiew wieczoru. Trochę zimny i mało przyjemny...
Jezuici dyskutują o fryzurach. Rozważają, czy ładniej jest komuś w warkoczu czy w rozpuszczonych, czy...
Socjusz: Ale Ty nie odróżniasz warkocza od kłosa. Jesteś kompletnym ignorantem!
Kamilowi (temu, który nie mówi, ma tablet od "ale jaja" i super książkę) coś się zepsuło w tablecie. Nie mógł wysyłać sms-ów. Zosia chciała mu pomóc i najpierw sprawdzała, czy on w ogóle działa, więc zadzwoniła do siebie. Działał.
- Nie martw się Kamil, nie możesz wysyłać sms-ów, ale możesz dzwonić!
No faktycznie. Ciekawe, co Kamil by przez ten telefon powiedział...
Sandra rozmawia z Socjuszem. Pół żartem pół serio.
- Ojciec jest jak oścień dla mnie. Wysłannik szatana, żeby mnie policzkował...
- Już wolę jak mówisz do mnie "Socjusz".
Dawid SJ, nowicjusz, mówił kawałek konferencji ostatniego dnia. O wspólnocie miało być. Świadectwo. Wczuł się w rolę, zdjął zegarek, położył na ambonce, oparł się na niej jak trzeba... i mówi.
- Wczoraj jak myślałem o tej konferencji to miałem pustkę w głowie. I wczoraj ta pustka mi coś powiedziała.
(...) Patrzę na siebie i widzę, że mam taki dar mówienia i mówienia... i czasem plotę głupoty (po 15 minutach konferencji)
Socjusz, w trakcie konferencji: To zaśpiewajmy.
Podopieczny: Co?
Socjusz: Co? Piosenkę.
Wolontariuszka: Bo ja mam taki problem, że niezależnie od tego, w co się ubiorę, i tak wyglądam elegancko.
Przed ostatnim wieczornym spotkaniem dla wolontariuszy podchodzi do mnie i do Mary wystraszona siostra zakonna i mówi, że <znowu będzie to dzielenie i każdy będzie musiał coś powiedzieć, a ona nie chce> Przekonałyśmy ją, że jeśli naprawdę nie chce mówić, to może nie chcieć i nie mówić.
W trakcie samego spotkania okazało się, że dzielenia jednak nie ma. Po zakończeniu części oficjalnej podchodzi do nas ta sama, tym razem uśmiechnięta, siostra zakonna i mówi:
Słuchajcie! Udało się! Nie było tego momentu!
Ostatnia noc. Długie rozmowy. Przyszedł Dawid SJ. Pytamy się go o coś. W końcu nie wytrzymałam, na konferencji jeszcze w miarę rozumiałam o czym mowa, ale teraz ogólniki i mądre słowa o drugiej w nocy stały się dla mnie już totalnie niezrozumiałe.
- Przepraszam, ale czy możesz mówić mniej wzniosłym językiem? Bo jest druga w nocy i ja nie rozumiem.
Żart... chyba Socjusza. Nie pamiętam.
- Jak się nazywa bardzo wysoki mężczyzna? Man-tyka.
A bardzo niski? Man-dolina.
A taki, który jest bardzo daleko? Het-man.
A taki, który jest tu, blisko? Tu-man...
Tutaj chyba rusza wyprawa do sklepu. Zapowiadam w ten sposób następny odcinek: "Po co w Brańszczyku chodzi się do sklepu?" Z podopiecznymi, a zwłaszcza moją panią Anielą, w rolach głównych. |
czwartek, 30 lipca 2015
Noc - Brańszczykowe opowieści
W Brańszczyku każdy wolontariusz ma swojego podopiecznego. Czasem nawet kilku. I tą konkretną osobą się zajmuje bardziej niż innymi.
Na początku mojego pobytu w Brańszczyku nie miałam konkretnej podopiecznej. Turnus zaczął się parę dni wcześniej i już wszyscy byli przypisani do innych wolontariuszy, nie było po co zmieniać. Moim zadaniem miało być zmienianie tych, którzy mieli dyżur nocny - żeby mogli trochę przed obiadem na spokojnie odespać.
Toteż jak wstałam pierwszego pięknego poranka, to zaraz pobiegłam zajmować się panią Krysią. Agatka, jej wolontariuszka, pojechała wtedy do siebie do domu, bo był czyjś pogrzeb, a Mariola rano mi trochę pomogła i poszła odsypiać noc.
Pani Krysia jest starsza, na wózku, lubi rozmawiać, opowiadać o swojej rodzinie - rodzinie brata i siostry, o szwagrze, ich dzieciach... i jest mega cierpliwa. Że ona ze mną ten jeden dzień wytrzymała, to ja ją podziwiam. Bo co z tego, że miałam dobre chęci, jak przecież pierwszy raz w życiu się opiekowałam nią i w ogóle niepełnosprawnymi. Pierwszy dzień w dodatku. Pełen niespodzianek. Jak wieczorem pomagałyśmy z Agatką jej nałożyć piżamę, to nam się jakoś zakręciła, trzeba było zdjąć, zakładać od nowa... a przecież to wszystko boli.
I zero skargi.
Kolejnego dnia zmiana dyżurnego z nocy wrzuciła mnie do kuchni i wycierania naczyń, rozstawiania... ale o tym kiedyś jeszcze będzie.
Pomyślałam sobie, że okej, jestem tu już jakiś czas, już się trochę nauczyłam, a skoro mam zmieniać tych, co dyżurują w nocy, to może się po prostu na taki dyżur wpiszę i nie będzie cyrków na kółkach ze zmienianiem niewyspanej dyżurnej. No i tak zrobiłam.
I wtedy po południu przyjechała jeszcze jedna podopieczna, pani Aniela, która została moją podopieczną. O rany. Popołudnie kryzysu. Zmęczenie już było, perspektywa nieprzespanej nocy, niepewność, czy dam sobie radę jako wolontariuszka pani Anieli, wszak nie mogę nosić, więc nie zawsze jej będę mogła pomóc... no i nie ma kto mnie zmienić po tej nieprzespanej nocy.
Jakoś dało radę. Wszyscy, którzy byli w Brańszczyku kolejny raz, mówili, że w tym roku nocki są wyjątkowo lekkie. I to była prawda, nie było ciągłego latania całą noc od jednych wołających do drugich.
Co nie zmienia faktu, że jednak były trudne momenty. W środku nocy trzeba było przewinąć Maryśkę. Przychodzę i takie "Hmmm...gdzie są te wszystkie rzeczy. Chusteczki, pampersy na zmianę, kremy...?". No, znalazłam, udało się. Przewinęłam Maryśkę. Sprzątam. I patrzę, że Sandra, jej wolontariuszka, wszystko pięknie przygotowała do tego przewijania i leży na środku nocnego stolika. Nie zauważyłam. No cóż. Chyba w nocy bywam niespostrzegawcza.
poniedziałek, 13 lipca 2015
* * *
Już nie musiała zadawać pytania, gdzie On jest.
W zasadzie było jej wszystko jedno, gdzie On dokładnie jest - ważne było to, że On działał. Tu i teraz, właśnie w tym momencie... i w całym poprzednim dniu. I nocy. I o poranku. Więc pewnie jest tuż obok.
Powolne olśnienie zaczęło się wczoraj na balkonie. Patrzyła na ogród. Myślała o swoim zmęczeniu i o tym, ileż to cudów musiałoby się stać, żeby dała radę. Prosiła Go o pomoc. Daj mi sił...
Ale w którymś momencie zorientowała się, że nie. Że wcale nie. Że ona nie chce dostać siły. Ona ma swój własny plan na to, jak to ma wyglądać. Ona nie chce dostać siły. Chce dalej być zmęczona i odpocząć. Móc odpocząć. Nie musieć się spieszyć choć przez chwilę. Na myśl o tym, że miałaby od Niego dostać jakieś siły "extra"... ogarniało ją jeszcze większe zmęczenie.
To bez sensu - pomyślała - W ten sposób to my się nigdy nie dogadamy. Ale ta szczerość boli. Tak sobie uświadomić, że wcale się nie chce tego, o co się prosi. I jak tu się dziwić, że się nie dostaje... :P Ech... nie wiem, to może zrób coś, żeby mi się chciało mieć siłę? Żebym to jakoś ogarnęła...?
Nie ograniczajmy możliwości Boga swoimi planami.
sobota, 11 lipca 2015
* * *
Jej serce i dusza tęskniło do tego. Też by sobie wyjechała. Albo pobiegła pośpiewać. Chciałaby być wolna jak ptak. Bez ograniczeń... naukowych... Czytała po raz milionowy tę samą stronę pracy, którą już napisała i zastanawiała się, co jeszcze dopisać. A właściwie jak dopisać, bo że coś trzeba, to wiadomo, bo prof. kazał... po raz setny zastanawiała się, po co autorowi źródła była Izebel i czemu ją w ogóle wsadził w narrację... i wciąż nie wiedziała. Ale coś napisać trzeba. Choćby głupiego, ale jakiś pomysł trzeba mieć.
To głupie, na studiach można by już tak nie ściemniać. Tylko się na spokojnie zastanowić i napisać na serio. A nie pisać, żeby było, chociaż się wie, że za dwa tygodnie się nie będzie z tym zgadzać. No cóż...
W sumie tęskniło nie tylko serce i dusza. Ciało też. Pokołysało by się w rytm muzyki... tej muzyki... tej... właśnie tej i żadnej innej... żeby odpocząć.
Właśnie. Odpocząć. To by było coś. Mogłaby się wreszcie nauczyć odpoczywać. A póki co - to parę dni temu pomyślała, że sobie odpocznie w niedzielę, a dzisiaj już kombinuje, jak tu jednocześnie odpocząć i jednak ruszyć z tymi pracami do przodu...
A tymczasem minęło już 4 godziny jak nic nie zrobiła i nie napisała ani jednego zdania. Zmarnowała kolejne 4 godziny. I jak tu ze sobą wytrzymać...? Ale już naprawdę ciężko z tym pisaniem. Dlaczego na tych studiach jest tak, że nikt do końca nie powie, o co chodzi i co tam trzeba napisać, czy jak. Wiadomo, że jest źle i trzeba poprawić. No świetnie. A ile tego wszystkiego dopisać?
I wszystko byłoby dobrze, gdyby na tym problemy się kończyły. Ale się nie kończą, a w dodatku ktoś jest zajęty i trzeba poczekać jeszcze trzy tygodnie... no pięknie...
I w takich momentach zostaje już tylko On. Jeden Jedyny. Ten, który jest, który był i który przychodzi. Ten, który jest dobry.
Jest... no właśnie, jest... tylko... gdzie?
Oooo...szybciutko!
- Olga - jedna z wolontariuszek, znałyśmy się już z Kontaktu; gra na gitarze, ma poczucie humoru (ten epitet robi się już nudny)... czasem dość nietypowe..., razem z Weroniką zajmowała się czterema dziewczynami naraz (Zuzią, Eweliną, Justyną, Kasią i Olą, aha, to pięć)
- Zosia - równoważnie: Kasia; weteranka Brańszczyka, przyjeżdża już szósty rok; gra na skrzypcach i pięknie śpiewa, razem z Olgą obstawiały muzycznie Msze i inne brańszczykowe muzyczne okazje; opiekowała się...
- Bachą; Basia podobnie jak Kamil nie mówi i ma książkę, przy czym tym razem w tej książce trzeba samemu pokazywać a ona tylko daje znać "tak/nie" - czy to chodzi o to, czy nie. Doskonale słyszy i rozumie co się dzieje i często się z tego śmieje otwierając buzię tak szeroko jak hipopotam; i opada jej głowa na lewo prawie cały czas i trzeba ją trzymać (jak ja jej współczuję, ja ze swoją szyją ledwie wytrzymuję, a ona ma chyba jeszcze mniej wygodnie...), co stwarza różne trudności np. w czasie posiłku wolontariuszy...
No, starczy.
Przypominam, że oprócz tego znamy już Kamila (DJ Szeląg), Rafała i ojca Socjusza (i innych, ale ich akurat w tej historii nie będzie).
piątek, 10 lipca 2015
Dzień sportu i jajka - brańszczykowe opowieści
Ale wróćmy do pielęgnowania mojego swobodnego stylu i opisywania niezwykłego miejsca nad Bugiem :)
Krótki słownik postaci na najbliższą historyjkę;
- DJ Szeląg, czyli jeden z Kamilów. Kamil jeździ na wózku, nie mówi normalnie, a za pomocą książki. W ogóle jestem pod wrażeniem tego wynalazku - że ktoś wymyślił, żeby zrobić książkę z obrazkami/znakami migowymi, wszystko podpisane, pięknie posortowane, tak, że Kamil znając książkę na pamięć potrafi całkiem sprawnie znaleźć słowo, o które mu chodzi (właściwie cała zwłoka polega nie na myśleniu, gdzie jest dane słowo, a na poprzewracaniu kartek, która to czynność akurat w wykonaniu Kamila jest mocno utrudniona).
czwartek, 9 lipca 2015
Brańszczyk - miejsce, w którym wszyscy jesteśmy podopiecznymi
poniedziałek, 29 czerwca 2015
Egzamin u PJ-a
Ale egzamin wypełnia kawałek mojego życia, nauka do niego jeszcze większy i rozmyślania filozoficzne na temat niego też całkiem spory.
Zaczynam rozumieć Wojtka. Wojtek to kolega z II roku, który mi pożyczył wszystkie książki do egzaminu, z których się teraz uczę. Jak się umawialiśmy to prosił, żebym nie zniszczyła ich, bo mają dla niego wartość sentymentalną.
Nie rozumiałam wartości sentymentalnej. Już rozumiem. Tyle czasu się z nimi spędza, co z najbliższym przyjacielem. Tyle się czyta, tyle się uczy... rozumiem. W sumie dla mnie też już mają wartość sentymentalną i ze smutkiem myślę, że będę musiała je oddać. Jakoś tak...
(18. maja 2015)
Swoją drogą, znalazłam dobrą motywację do czytania HS. Mianowicie DA. Ustalam sobie, że np.mogę pójść w środę na Kontakt, jeśli do tego czasu skończę książkę. (Rano miałam 350 stron, teraz już tylko 250 i czytam dalej). Pytanie, ile z takiego czytania trochę na szybko zapamiętam...no nic. Zobaczymy. Póki co pamiętam całkiem sporo, bo wychwytuję momenty, w których autorka się powtarza... ;-)
Będzie dobrze!
(21. maja 2015)
Przedwczoraj panikując jak na studentkę I roku przystało, (no bo jak nie zdam, to co z tym wszystkim, co sobie zbudowałam przez ostatnie pół roku, że poczucie władnej wartości, ufność, Tata widzi i kocha, tego ten) usłyszałam pytanie "A co to ma za znaczenie?".
Pytanie wbiło mnie w ziemię i rozmyślania filozoficzne nad życiem i egzaminem znów ruszyły pełną parą. I o ile ogólnie to ma jakieś znaczenie, no bo studia, wakacje, tego, potem jakaś praca, coś tam, życie. Okej, to jest ważne.
Ale dla muzyki i tańczenia to nie ma żadnego znaczenia. Dla tego, że Tata widzi i kocha to jest w ogóle nieważne. Bo On i tak widzi, i tak kocha, i tak otula płaszczem, i tak... i to jest po prostu zupełnie nieważne.
Już po egzaminie.
Sprawdziłam empirycznie, że nie ma znaczenia. Bo naprawdę są drugie terminy ;-).
I przesłanie dla kolejnych pierwszoroczniaków: nie wierzcie w legendy o tym egzaminie. Fakt, jest trudny, nawet bardzo. Trudno się do niego nauczyć, trudno to wszystko psychicznie wytrzymać. Ale zdać się da. Dzisiaj przyszły cztery osoby, dwie zdały, ja nie, jedna nie wiem. A PJ nie jest zakamieniałym chamem bez serca, który chce wszystkich uwalić. Jest dobrym człowiekiem.
Naprawdę.
A jutro egzamin z GALu :) trzymajcie kciuki! :) chcę mieć 5, a żeby było fajniej, to jest całkiem możliwe ;-).
piątek, 26 czerwca 2015
Wielka lista ;-)
Macie obrazek. Ktoś namalował w DA na tablicy w afrykańskiej. Jest piękne i cudowne i się zachwycam. |
środa, 24 czerwca 2015
Czy ktoś mi to może nareszcie wyjaśnić? :-)
Dzisiaj rano było jeszcze gorzej niż wczoraj. Ciekawa jestem, kiedy dolecę wreszcie do samego dna tej sinusoidy, żeby się odbić raz a porządnie...miejmy nadzieję, że przed egzaminem ;-). No więc - było gorzej. Ale że dziś św. Jana Chrzciciela, a wieczorem szłam na koncert, to poszłam sobie rano do kościoła. Załamana. Po co ja siedzę nad tymi książkami. I tak nie zdam, i tak nic nie pamiętam.
Siadam, zmęczona, Panie Boże, zrób coś.
Czytanie pierwsze. Ładne. Lubię ten kawałek Izajasza (Iz 49). Ładnie się zaczęło: "Powołał Mnie Pan już z łona mej matki, od jej wnętrzności wspomniał moje imię. Ostrym mieczem uczynił me usta, w cieniu swej ręki Mnie ukrył." No pięknie. Zrobiło się bezpiecznie. Po różnych wspólnotach czy innych takich mam różne fajne wspomnienia z tym fragmentem... słucham dalej, wciąż jednak bardziej załamana niż cokolwiek...
"I rzekł mi: Tyś Sługą moim, Izraelu, w tobie się rozsławię. Ja zaś mówiłem: Próżno się trudziłem, na darmo i na nic zużyłem me siły. Lecz moje prawo jest u Pana i moja nagroda u Boga mego. Wsławiłem się w oczach Pana, Bóg mój stał się moją siłą."
Czy ktoś mi może wyjaśnić, dlaczego to znów tak trafia w chwilę?
Wiecie, w takich chwilach oprócz dość oczywistego uśmiechu, bo "Tata mówi i słyszę" zawsze sobie myślę z takim ukradkowym uśmiechem "No Tata, aż tak to nie musiałeś".
Nie musiał, ale widocznie chciał.
I to jest w sumie fajne.
I okej, nie zrobiło mi się od razu niebiańsko lepiej i nie pobiegłam w podskokach się uczyć, no ale poszłam. I się uczyłam. Jakoś dało radę.
On jest. Nawet jak myślę, że śpi.
On jest. Widzi. Kocha. Mówi.
Cudowne.
wtorek, 23 czerwca 2015
Taka piękna sinusoida
sobota, 20 czerwca 2015
* * *
Jakby się nie dało czytać (a da się) to trzeba kliknąć na zdjęcie i próbować ;-)
czwartek, 18 czerwca 2015
Decyzje już podjęte
Jak to rozeznać, co tu zrobić. Jak to jest, że zdanie się co chwila zmienia. Jak to jest, że raz jak już decyduje, to wychodzi tak, już okej, wprowadzamy decyzję w życie, po czym przychodzi olśnienie "Ty głupku, co Ty robisz, inaczej przecież trzeba!"
Nie miała pojęcia, jak to się robi. Testowała życie po prostu i patrzyła co wyjdzie. Znów była taka sama sytuacja. Podjęła decyzję, nawet ją sobie zapisała, żeby nie zapomnieć, że tych rozkmin już koniec... i rzeczywiście był koniec.
A potem - bęc. Jedno pytanie, trzy dni później jedno zdanie, ludzi totalnie z tematem nie związanych... i olśnienie "Nie. To nie tak ma być. Puść to. Zostaw. Tak będzie lepiej."
Mc. mówiła, że ma taką teorię, o decyzjach już podjętych. Że różne decyzje, które mamy do podjęcia... już je podjęliśmy. Już gdzieś tam krążą w podświadomości, że trzeba je tylko wydobyć. (Z kolei R. uważa, że na wszystkie egzystencjalne pytania, które zadaję, odpowiedź jest we mnie, trzeba ją tylko wydobyć. Podobne.)
I chyba czasem tak rzeczywiście jest. A może nawet zawsze.
Chodzi też o to, że w którymś momencie trzeba przestać rozkminiać i spróbować zrobić pierwsze pół kroku. Zrobić tyle kroków, żeby dojść do samego rozstaju dróg, a nie tylko do drogowskazu, że rozstaj zaraz będzie.
wtorek, 9 czerwca 2015
Pożar w burdelu, ale tragedii nie ma.
Blogger zrobił aplikację na telefon. Jest beznadziejna, ale cóż szkodzi spróbować z niej skorzystać.
Jutro zaczyna się SESJA!!! :D fantastycznie. Wiąże się to z jakimś niepojętym przeze mnie naukowym wysiłkiem, którego jedynym celem jest zdanie egzaminów. A może nie jedynym? Uświadomiłam sobie właśnie, że jeśli nie zostanę starożytnikiem, to to, czego się teraz nauczę na egzamin to będzie raczej cała moja wiedza ze starożytności w ogóle. Trochę przerażające. Zaczęłam się do tego jakoś jeszcze bardziej przykładać, no bo "być historykiem i nie wiedzieć o... - wstyd!"
A tymczasem znowu jest po pierwszej w nocy, a ja nie śpię. I mam jeszcze jedną rzecz do zrobienia na jutro-dzisiaj. Smutne, bo w miniony weekend udało mi się nadrobić spanie i już je tracę... :/
Cóż jeszcze można rzec w tak krótkich i ulotnych słowach, które i tak nie oddadzą mojego nastroju ducha. Otóż w życiu jest trochę pożar w burdelu. (Ups, te słowa są mało ulotne. No trudno) Pożar w burdelu, czyli dużo do zrobienia, ale mało czasu. Jak zwykle, jak całe życie.
Ale tragedii nie ma. Oddałam dziś pracę roczną! Znaczy, wczoraj. Jestem z tego całkiem dumna. Może nie tak w pełni i w ogóle, bo hmmm...jakby to ująć, sama wiem, że jest ona niedoskonała, ale przynajmniej na parę tygodni mam od niej spokój i mogę się zająć egzaminami. I zaliczyłam łacinę, i semiotykę też, i to jest wspaniałe, bo to znaczy, że mam w sesji mniej niż więcej. Naprawdę nie ma tragedii :)
Ha! I uwaga - ważne ogłoszenie dla tych, którzy czasem rozmawiają z Tatą, który widzi i kocha oraz dla wszystkich znających sztukę tajemną trzymania kciuków - jest termin egzaminu! 29. czerwca 2015, od 10:00 (tzn. że mogę wejść na egzamin nawet o 20 jak będzie duża kolejka...a wyjść...później). Tak, to TEN egzamin, o którym w kółko piszę od pół roku. Starożytność.
Całkiem mnie bawi ten termin (no, może poza tym, że chciałam wtedy wyjechać już), bo to św. Piotra i Pawła. Nie dość, że fajne święto w ogóle, to jeszcze imieniny PJ-a (o ile takowe obchodzi, spytam ;-)).
Jeszcze a propos rozmawiania z Tatą.
Rozmawiałam dziś z E. Mówiła, że boi się zaliczenia i czegoś i się stresuje i w ogóle. Wiedząc, że czasem chodzi do kościoła powiedziałam jej "jak się boisz to się pomódl i będzie dobrze" (swoją drogą, jakby to było zawsze takie proste; uwielbiam swoje rady dla innych ludzi, przed których stosowaniem czasem się bronię rękami i nogami). Na to E. powiedziała, że nie, bo dla niej to hipokryzja, bo jak się zwykle nie modli, to jak tak można, że się "jak trwoga to do Boga" i że to bez sensu. Cóż, myślę, że nie całkiem bez sensu, bo Tata jest dobry (E. mówi, że wie) i On się nie obraża za takie rzeczy.
I wtedy E. powiedziała coś w rodzaju mistrzostwa świata: "No tak, ale jakby ktoś się do mnie pół roku nie odzywał a potem poprosił o pomoc, to bym mu nie...a w sumie pomogłabym przecież. No dobra, to się mogę pomodlić" hehe, czyli nie tylko Tata jest dobry, ale nawet jesteśmy do Niego podobni! :D nananananana!
(To nananana na koniec jest zupełnie bez sensu, ale ten post w ogóle nie ma ładu i składu, więc już zostanie; zbieranina myśli i pożar w burdelu)