Blogger zrobił aplikację na telefon. Jest beznadziejna, ale cóż szkodzi spróbować z niej skorzystać.
Jutro zaczyna się SESJA!!! :D fantastycznie. Wiąże się to z jakimś niepojętym przeze mnie naukowym wysiłkiem, którego jedynym celem jest zdanie egzaminów. A może nie jedynym? Uświadomiłam sobie właśnie, że jeśli nie zostanę starożytnikiem, to to, czego się teraz nauczę na egzamin to będzie raczej cała moja wiedza ze starożytności w ogóle. Trochę przerażające. Zaczęłam się do tego jakoś jeszcze bardziej przykładać, no bo "być historykiem i nie wiedzieć o... - wstyd!"
A tymczasem znowu jest po pierwszej w nocy, a ja nie śpię. I mam jeszcze jedną rzecz do zrobienia na jutro-dzisiaj. Smutne, bo w miniony weekend udało mi się nadrobić spanie i już je tracę... :/
Cóż jeszcze można rzec w tak krótkich i ulotnych słowach, które i tak nie oddadzą mojego nastroju ducha. Otóż w życiu jest trochę pożar w burdelu. (Ups, te słowa są mało ulotne. No trudno) Pożar w burdelu, czyli dużo do zrobienia, ale mało czasu. Jak zwykle, jak całe życie.
Ale tragedii nie ma. Oddałam dziś pracę roczną! Znaczy, wczoraj. Jestem z tego całkiem dumna. Może nie tak w pełni i w ogóle, bo hmmm...jakby to ująć, sama wiem, że jest ona niedoskonała, ale przynajmniej na parę tygodni mam od niej spokój i mogę się zająć egzaminami. I zaliczyłam łacinę, i semiotykę też, i to jest wspaniałe, bo to znaczy, że mam w sesji mniej niż więcej. Naprawdę nie ma tragedii :)
Ha! I uwaga - ważne ogłoszenie dla tych, którzy czasem rozmawiają z Tatą, który widzi i kocha oraz dla wszystkich znających sztukę tajemną trzymania kciuków - jest termin egzaminu! 29. czerwca 2015, od 10:00 (tzn. że mogę wejść na egzamin nawet o 20 jak będzie duża kolejka...a wyjść...później). Tak, to TEN egzamin, o którym w kółko piszę od pół roku. Starożytność.
Całkiem mnie bawi ten termin (no, może poza tym, że chciałam wtedy wyjechać już), bo to św. Piotra i Pawła. Nie dość, że fajne święto w ogóle, to jeszcze imieniny PJ-a (o ile takowe obchodzi, spytam ;-)).
Jeszcze a propos rozmawiania z Tatą.
Rozmawiałam dziś z E. Mówiła, że boi się zaliczenia i czegoś i się stresuje i w ogóle. Wiedząc, że czasem chodzi do kościoła powiedziałam jej "jak się boisz to się pomódl i będzie dobrze" (swoją drogą, jakby to było zawsze takie proste; uwielbiam swoje rady dla innych ludzi, przed których stosowaniem czasem się bronię rękami i nogami). Na to E. powiedziała, że nie, bo dla niej to hipokryzja, bo jak się zwykle nie modli, to jak tak można, że się "jak trwoga to do Boga" i że to bez sensu. Cóż, myślę, że nie całkiem bez sensu, bo Tata jest dobry (E. mówi, że wie) i On się nie obraża za takie rzeczy.
I wtedy E. powiedziała coś w rodzaju mistrzostwa świata: "No tak, ale jakby ktoś się do mnie pół roku nie odzywał a potem poprosił o pomoc, to bym mu nie...a w sumie pomogłabym przecież. No dobra, to się mogę pomodlić" hehe, czyli nie tylko Tata jest dobry, ale nawet jesteśmy do Niego podobni! :D nananananana!
(To nananana na koniec jest zupełnie bez sensu, ale ten post w ogóle nie ma ładu i składu, więc już zostanie; zbieranina myśli i pożar w burdelu)
Tata mi ostatnio daje w kość swoją pomocą, oby to miało sens, którego teraz nie rozumiem...
OdpowiedzUsuńA tak do rzeczy- pamiętaj, że sesja to nie okres w kalendarzu, to sposób życia w pewny sposób :)