piątek, 25 września 2015

Chata na końcu świata

Jak planowałyśmy obóz to Maja mówiła, że jest to absolutnie unikalne miejsce na Ziemi.
Albo nie doceniłam tej informacji, albo w wirze zdarzeń obozowych zapomniałam o tym, że takie jest.
Wszystko jedno, jak to było.
W każdym razie jak doszłyśmy do chaty w ten środek nocy, mając pioruny ze wszystkich stron, rozbiłyśmy namioty i weszłyśmy do środka...


...to poczułam, że to jest moje miejsce na ziemi. Dom o Zielonych Progach śpiewa, że "gór co stoją, nigdy nie dogonię, znikających punktów na mapie, i chaty by nazwać ją swym domem, do której żaden szlak by nie trafił...".
Otóż okazuje się, że taka chata jednak istnieje.
No, jest przy szlaku.
Ale poza tym spełnia wszelkie warunki ;-).


Chata jest niezwykła. Jeszcze w dodatku wchodziłyśmy do niej w nocy.
Prawdziwy piec (nie wiem, mnie to wzrusza, mimo że już nieraz widziałam)
Wielkie gary z wodą.
Jędrzej tłumaczący, który gar/kocioł/wiadro jest z jaką i jak to wszystko obsłużyć.
Kubki wiszące na gwoździach, dużo różnych naczyń leżących na wszystkich półkach i w ogóle.
Ciepło bijące od pieca.
Czajnik z wodą na herbatę.

Za piecem długi stół, na nim świece, bo prądu właściwie nie ma (jest, ale mało i gdzie indziej).
Na stole też jakieś kurzyki, ozdoby, dary lasu, cudowności.
I rysunki.

Schody na górę, na zakręcie leży pufo-poduszka, na której zawsze ktoś leży (czasem to ja).

I mnóstwo, mnóstwo rzeczy wiszących na ścianach.
Gitary, inne instrumenty, plakaty, powycinane z gazet cytaty...

W chacie są różne fajne zasady.
Zasięg jest strasznie słaby, poza tym się nie używa telefonów komórkowych
i w ogóle urządzeń wydających zbędne elektroniczne dźwięki
internetu oczywiście nie ma

I ludzie.
Jak to się dzieje, że "przypadkowa" zbieranina ludzi, którzy widzą się pierwszy dzień w życiu, rozmawia ze sobą na naprawdę poważne tematy do 2 w nocy? Chyba po prostu ta zbieranina jednak nie jest tak całkiem przypadkowa. Jeśli ktoś tu jest kolejny (nie pierwszy) raz w życiu, to już o czymś świadczy. Bo w sumie nie każdy musi mieć sentyment do takich klimatów.

A ja to w takim chodzeniu po górach chyba najbardziej lubię oprócz widoków. Taki stary klimat schronisk. Mam niejasne wrażenie, że kiedyś tak było w całych górach... gdzie się nie poszło. Teraz takie miejsca są już trochę unikalne. I rozmowy na szlakach czy w chatach/przy namiotach wieczorami też są trochę unikalne.

* * *

Do konkretu.
Pierwszego wieczoru zjadłyśmy kolację, większość poszła spać. Siedziałam jeszcze z herbatą przy świecach przy tym długim stole i kontemplowałam chwilę.
Leżał zeszyt z rysunkami.
Ładnymi rysunkami.

Przyszedł ktoś i zaczął rysować dalej.
Aha, autor.
Klimat był tak niesamowity, że nagle pomyślałam, że patrzenie na proces tworzenia jest trochę... zbrodnią. A może nie tyle zbrodnią, co trzeba się spytać, czy mogę popatrzeć.
Spytałam.
Odpowiedziało mi milczenie i spojrzenie autora, że mogę.

I cisza. Cisza tak... niezwyczajna. Taka... prawie mistyczna.
I poczucie, że każde słowo wypowiedziane przeze mnie coś zepsuje. Że lepiej się nie odzywać.
Patrzyłam w milczeniu. Tomek [poznałam później imię] rysował kolejnego wilka.

- Każdy jest inny. - powiedział - To są kartki pocztowe.
- A to idzie jakoś do druku? Przecież to nie jest format kartki, trzeba by to przeskalować.
- Rysuję i wysyłam.
- Piękne.

Tak. Lepiej nie używać zbędnych słów, bo wszystko psują.

Tomek wyrwał kartkę z narysowanym właśnie wilkiem i podsunął ją do mnie, na moją stronę stołu.
- To dla mnie? O rety! Dziękuję!
- Widziałaś kurzyki?


i zaczął mi pokazywać te ozdoby różne, co tam leżały. Okazało się, że to on je wszystkie robił. Z różnych rzeczy. Opowiadał trochę. Dostałam kurzyka na pamiątkę :).

* * *

Drugiego wieczoru musiałam uzupełnić książkę pracy.
Ale zanim to, zmywałam po naszej kolacji.
I słyszałam z drugiego końca, ze schodów, rozmowę. O przyjaźni. Uczuciach. Akceptacji.
W którymś momencie uznałam, że też mogę coś powiedzieć. Powiedziałam.

Zaczęliśmy rozmawiać już razem.
Wzięłam książkę pracy i pisałam ją w świetle świecy nad schodami.
Jak skończyłam to się ośmieliłam włączyć do rozmowy "na dobre".
I tak mówiąc co 10-15 minut, że już idziemy spać... przegadaliśmy pół nocy. O przyjaźni. O celu, sensie życia. O relacjach. Kobiecości i męskości. Oczekiwaniach. Bogu. Wszystkim.

Największy szok przeżyłam, jak się okazało, że Alicja była kiedyś u nas na BackHomie.
Świat jest mały... ;-).

* * *

Mogłabym jeszcze długo pisać, co mi zapadło w pamięć. Bo tam nawet toaleta jest obiektywnie ciekawa do zwiedzenia.
Ale po co.
To i tak nic nie da.
Tam i tak trzeba pojechać i dojść, żeby zrozumieć (samochody się zostawia kilkanaście minut od chaty).



Nie ma prądu, nie ma wody, nie ma komórek, nie ma zasięgu.
Jest klimat.

1 komentarz: