W Brańszczyku każdy wolontariusz ma swojego podopiecznego. Czasem nawet kilku. I tą konkretną osobą się zajmuje bardziej niż innymi.
Na początku mojego pobytu w Brańszczyku nie miałam konkretnej podopiecznej. Turnus zaczął się parę dni wcześniej i już wszyscy byli przypisani do innych wolontariuszy, nie było po co zmieniać. Moim zadaniem miało być zmienianie tych, którzy mieli dyżur nocny - żeby mogli trochę przed obiadem na spokojnie odespać.
Toteż jak wstałam pierwszego pięknego poranka, to zaraz pobiegłam zajmować się panią Krysią. Agatka, jej wolontariuszka, pojechała wtedy do siebie do domu, bo był czyjś pogrzeb, a Mariola rano mi trochę pomogła i poszła odsypiać noc.
Pani Krysia jest starsza, na wózku, lubi rozmawiać, opowiadać o swojej rodzinie - rodzinie brata i siostry, o szwagrze, ich dzieciach... i jest mega cierpliwa. Że ona ze mną ten jeden dzień wytrzymała, to ja ją podziwiam. Bo co z tego, że miałam dobre chęci, jak przecież pierwszy raz w życiu się opiekowałam nią i w ogóle niepełnosprawnymi. Pierwszy dzień w dodatku. Pełen niespodzianek. Jak wieczorem pomagałyśmy z Agatką jej nałożyć piżamę, to nam się jakoś zakręciła, trzeba było zdjąć, zakładać od nowa... a przecież to wszystko boli.
I zero skargi.
* * *
Kolejnego dnia zmiana dyżurnego z nocy wrzuciła mnie do kuchni i wycierania naczyń, rozstawiania... ale o tym kiedyś jeszcze będzie.
Pomyślałam sobie, że okej, jestem tu już jakiś czas, już się trochę nauczyłam, a skoro mam zmieniać tych, co dyżurują w nocy, to może się po prostu na taki dyżur wpiszę i nie będzie cyrków na kółkach ze zmienianiem niewyspanej dyżurnej. No i tak zrobiłam.
I wtedy po południu przyjechała jeszcze jedna podopieczna, pani Aniela, która została moją podopieczną. O rany. Popołudnie kryzysu. Zmęczenie już było, perspektywa nieprzespanej nocy, niepewność, czy dam sobie radę jako wolontariuszka pani Anieli, wszak nie mogę nosić, więc nie zawsze jej będę mogła pomóc... no i nie ma kto mnie zmienić po tej nieprzespanej nocy.
Jakoś dało radę. Wszyscy, którzy byli w Brańszczyku kolejny raz, mówili, że w tym roku nocki są wyjątkowo lekkie. I to była prawda, nie było ciągłego latania całą noc od jednych wołających do drugich.
Co nie zmienia faktu, że jednak były trudne momenty. W środku nocy trzeba było przewinąć Maryśkę. Przychodzę i takie "Hmmm...gdzie są te wszystkie rzeczy. Chusteczki, pampersy na zmianę, kremy...?". No, znalazłam, udało się. Przewinęłam Maryśkę. Sprzątam. I patrzę, że Sandra, jej wolontariuszka, wszystko pięknie przygotowała do tego przewijania i leży na środku nocnego stolika. Nie zauważyłam. No cóż. Chyba w nocy bywam niespostrzegawcza.
* * *
Pani Aniela w ogóle była mistrzynią. Jeszcze będę o niej pisać. Wieczorem kilka razy mi przypominała, żebym wpisała do zeszytu dyżurów nocnych, żeby do niej przyjść o drugiej i obudzić ją do toalety, bo w nocy nie da rady sama w ciemności dojść. Przychodzę o tej drugiej, specjalnie pilnowałam zegarka, żeby się nawet minutę nie spóźnić, a pani Aniela mi mówi, że dziękuje, poradziła sobie sama, mogę iść. Kochana :).
* * *
Potem zaczął się po prostu bardzo trudny dzień, bo byłam niewyspana (pół godziny przed pobudką + pół godziny w trakcie konferencji ojca Socjusza + godzina po obiedzie = za mało snu). Zastanawiam się teraz, jak ja wtedy dałam radę. Ale dałam. On jednak naprawdę istnieje i działa... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz