Ale nic na darmo.
Bo jak się w tym skwarze dotrze do sklepu to można kupić lody. Chociaż nie jest to takie proste, bo najtrudniejsza część podróży to właśnie ta w sklepie. Sklep nieduży, z dwa wózki się zmieszczą... ale nie osiem. Więc jeśli wolontariusz nie zorientuje się przed wjechaniem do sklepu w sytuacji w środku, to bywa ciężko - trudno się z wszystkimi wyminąć. Ale się da :).
No więc w Brańszczyku w sklepie kupuje się lody. Często też ciastka, soki, colę, chipsy... co kto lubi i na co ma ochotę.
Jednak pewnego dnia moja pani Aniela (lat 80+) przebiła absolutnie wszystkich. Zazwyczaj w czasie takiej wyprawy zaopatrywała się w słodycze, po czym jak z nią rozmawiałam w pokoju czy na spacerze to mi je wciskała w ilościach po prostu niesamowitych. "Ale zjedz sobie jeszcze, skoro masz ochotę". Cudowna dobroć, problem w tym, że ja po zjedzeniu w ten sposób połowy paczki wafelków już wcale niekoniecznie miałam na nie ochotę (chociaż wafelki bardzo lubię ;-)). Sama pani Aniela niewiele ich jadła.
To były słodycze.
Aż tu któregoś dnia pani Aniela zarządziła wyprawę do dalszego sklepu, w którym ja nigdy wcześniej nie byłam, który ponoć jest większy. Po drodze trochę zabłądziłyśmy, znalazłyśmy się, znalazłyśmy sklep, faktycznie większy. Wjeżdżamy do środka, usiłuję nie rozbić wszystkiego wielkim wózkiem (jeżdżącym fotelem, jak go nazwała M). Stoimy w okolicy lodówki z mięsem i pani Aniela zadaje pytanie pani sprzedawczyni:
- Przepraszam, czy jest pościel?
Chyba zrobiłam równie wielkie oczy jak pytana pani. Usiłowałam powstrzymać się od śmiechu, marnie mi to wychodziło, jak zwykle. Okazało się, że z pościeli to tylko takie na poduszki i to nie w tym rozmiarze, co chciałaby moja podopieczna, więc niestety.
- A czy są takie ścierki do podłogi? Bo kiedyś były takie żółte...
Hm. Znalazły się tylko niebieskie. Ale nie były złe. Wzięłyśmy.
- A czy są garnki?
Znów śmiech pomieszany z zaskoczeniem. Najlepsze jest to, że okazało się, że garnki SĄ! Ale niestety litrowych garnków nie było, tylko rondelki. Zatem skończyło się na ścierkach do podłogi i wafelkach. Nieźle :)
Okej, teraz na serio. Na serio myślę, że po prostu jak pani Aniela żyje na co dzień sama to niekoniecznie ma kogoś, kto by dla niej zrobił takie zakupy inne niż spożywcze, a sama do sklepu nie wyruszy, bo już nie może, to jednak daleka wyprawa. Więc w ostateczności nie dziwię się, że chciała w różne rzeczy się zaopatrzyć w Brańszczyku, bo byłam z nią ja i mogłam to wszystko wozić i jakoś dałoby radę. Co nie zmienia faktu, że naprawdę byłam zaskoczona i naprawdę mnie to śmieszyło. No cóż...
Ze sklepem w Brańszczyku są jeszcze inne historie. Na przykład T., jeden z podopiecznych, wyruszał do sklepu zapominając o swoich pieniądzach. Przy czym totalnie nie czuł skrępowania żadnego, wybierał co chciał, po czym oświadczał "Ciocia płaci". Urocze, ale jednak trudne, bo jak sprawa ujrzała światło dzienne, to niestety trzeba było mu za każdym razem tłumaczyć, że bez swoich pieniędzy nie bardzo może pójść do sklepu...
Hmm... przydałoby się jakieś przesłanie na koniec. Żeby oprócz zabawnych anegdot była jakaś głębia. No nie wiem. Jednego dnia poszłyśmy z M. na lody akurat w takim czasie, że bez podopiecznych i M. kupiła sobie pół litra lodów Grycana. Jakkolwiek pyszne, to potem kazała mi pilnować, żeby więcej nie jadła aż tylu lodów na raz.
Ja z kolei wygrałam big milka! Chyba pierwszy raz w życiu! :)
Kolejna zapowiedź - następna część brańszczykowych opowieści będzie o Mam Talent. aha, fot. Mary J., w poprzednim poście zresztą też :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz