Po drodze okazało się dużo różnych rzeczy.
Na przykład P. sobie przypomniała, że nie wzięła leków rano i teraz jej trochę słabo. To znaczy, już wzięła, ale jeszcze nie zaczęły działać. Matko Święta, P., poczekaj! Lepiej dojść później niż wzywać GOPR.
Zamieniłyśmy się z P. plecakami, żeby miała trochę lżej (ach, mój kręgosłupie, jesteś taki pomocny! przynajmniej mogę komuś dać lżejszy plecak...). Idziemy dalej i natykamy się na nasze cztery towarzyszki, które odpoczywają po drodze. O nie, odpoczynek miał być po godzinie. Trzeba iść. Powoli, ale iść, przecież tak jest mądrzej i się mniej męczy...!!!
Idziemy! :) |
No, jest pierwszy postój. Nareszcie. Po jakimś (hm... długim) czasie doszła H. z ostatnim słoneczkiem. Zmieniłam ją na tym zaszczytnym miejscu, obóz ruszył dalej.
* * *
Wędrówka z ostatnim słoneczkiem była czystą przyjemnością i spacerkiem w tempie randkowym. Jednak da się nie zmęczyć chodząc po górach... Problem w tym, że ja jednak wolałam posuwać się do przodu, a słoneczko mimo tempa dogodnego (dla mnie...) wolało się co kilka kroków zatrzymać.
Nie wiedziałam, że moja inwencja twórcza jest na aż tak wysokim poziomie! :) Liczyłyśmy kroki do następnego postoju (jak liczyłam na głos to się tak zdyszałam, że sama chciałam postój...), rozmawiałyśmy o książkach, motywowałyśmy się... "Damy radę! Jest nas dwie, więc damy radę. I Pan Bóg to trzy. A Pan Bóg jest jeden, ale w trzech Osobach, więc razem pięć!"... Nie wierzę. To brzmi jakoś totalnie bez sensu. Bez sensu w tym kontekście, że co to zmienia...? Nic. No ale. Szłyśmy dalej.
Postój za postojem, nawet jest czas na zrobienie zdjęć... |
Po każdym postoju pomagałam słoneczku założyć plecak. Idziemy dalej.
Ostatnie podejście, jakieś 15 minut do szczytu (Tarnica). Pełne słońce. Gorąco. Nagle słoneczko mówi, że jej niedobrze. O cholera. No dobra, stajemy, tylko że dookoła w promieniu X metrów nie ma cienia. Patelnia. W dodatku słoneczko nie chce pić, bo od wody jej niedobrze. Hmmm... No cóż. Na szczęście po chwili minęło, ale ja już zupełnie nie miałam siły, żeby po raz kolejny jej podać ten plecak. Jednak słońce, ciągłe postoje, stres, własny plecak, motywowanie dwóch osób zamiast tylko siebie... to wszystko razem męczy.
Poprosiłam jakiegoś gościa, żeby nam pomógł założyć plecak. Gość go podniósł, stwierdził, że jego lżejszy (no cóż, na jeden dzień, a nie dziesięć), więc słoneczku dał swój, a sam wziął jej i popędził na górę. Dzięki niemu doszłyśmy.
Zdobyłyśmy Tarnicę. Na własnych nogach. Z ostatnim słoneczkiem :).
Na Tarnicy. |
* * *
Koprowska na Goprowskiej ;-) |
Trzeba było ruszać dalej.
W połowie podejścia z Przełęczy Goprowskiej na Bukowe Berdo H. poprosiła, żebym została poczekać na ostatnie. Zostałam. Siedziałam sobie śpiewając Oceans Hillsongów i różne takie. Siedzę, siedzę, patrzę w dół, a ostatnie dalej w tym samym miejscu. Hmm... zostawiłam plecak, lecę na dół. Jedno słoneczko boli noga i się boi, że coś się stało. Ludzie, którzy akurat szli w przeciwną stronę zaczęli siać panikę, że to może być coś poważnego, chociaż nie wyglądało. No ale okej, nie znam się. Poleciałam na górę, dogoniłam H., raportuję sytuację, H. wraca do słoneczka, ja lecę po plecak, znów, już z plecakiem, lecę na górę i gonię resztę.
Dogoniłam.
* * *
Kolejny problem. Źródełko nad Przełęczą Goprowską wyschło (susza!) i zdaje się, że zabrakło nam wody. G. wyskoczyła przodem, bo szybciej chodzi, żeby dobiec do wsi, wziąć wodę w butelki i do nas wrócić. Pozostałe idą normalnie.
* * *
Bukowe Berdo. Gonię resztę. W sumie to mi się nie spieszy. Idę i gram na ukulele. I nikt nie słyszy, bo nikogo nie ma. I śpiewam. I jest fajnie. |
A potem... trudno opisywać, co było potem. Potem, gdy G. już do nas wróciła poszłyśmy inaczej, niż planowałyśmy. I lazłyśmy przez ten dziki las nie wiadomo, ile godzin. Zamiast godzinę. Myślałam sobie o tym, że chyba jednak powinnam myśleć, co śpiewam, bo siedząc tam na tym podejściu śpiewałam "Duchu, prowadź mnie, gdzie wiara nie ma granic". No to poprowadził. Po cichu modliłam się, żebyśmy wreszcie doszły i najlepiej bezpiecznie.
P. obtarła sobie nogi i to bardzo. Bałam się, że zaraz zacznie za przykładem niektórych narzekać na wszystko naokoło i powie, że nie idzie dalej. Ale P. dała taki pokaz, że wciąż jak o tym myślę, to mi szczęka opada. Idziemy tym lasem, Ja i Z. pokazujemy jej, gdzie postawić stopę i jak uważać na kamienie, żeby mniej bolało (było już ciemno), a P. w którymś momencie mówi: "A teraz sobie myślę, że moja Mama zawsze mi powtarza, że wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. Więc dam radę przejść z tymi stopami!"
Pola. Nadzielniejszy człowiek świata. Gdzie mnie tam do jej optymizmu... ;-) |
Pola. Myślę, że w tym przypadku mogę zdradzić imię ;). Naprawdę, chyba nigdy nie zapomnę tego Twojego świadectwa. Jasna cholera. Przestałam mieć jakiekolwiek prawo do narzekania. Przecież też w to wierzę, że "wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia" (Flp 4,13).
* * *
I doszłyśmy. Przez las, błoto, w które ktoś wpadł po uda, przez strumień, gubiąc po drodze telefony (i znajdując je).
Na szczęście wcześniej dojechała tam H. z tym słoneczkiem, co to je noga bolała. Jednak było to potrzebne, żeby wróciły. Dzięki temu jak doszłyśmy, to miałyśmy już prawie gotowe pyszne jedzenie, bo ludzie z obozu z ZHP nam użyczyli kuchni... wiedziałyśmy też, gdzie postawić namioty i w ogóle.
Duchu prowadź mnie, gdzie wiara nie ma granic,
pozwól chodzić nad wodami,
gdziekolwiek chcesz mnie posłać.
Weź mnie głębiej niż me stopy mogą dotrzeć,
aby wierzyć jeszcze mocniej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz