akompaniament do dzisiejszej wyrwanej kartki ;-)
Pisała kolejną stronę pracy i nagle oczy jej wyszły na wierzch ze zdumienia.
Już nie musiała zadawać pytania, gdzie On jest.
W zasadzie było jej wszystko jedno, gdzie On dokładnie jest - ważne było to, że On działał. Tu i teraz, właśnie w tym momencie... i w całym poprzednim dniu. I nocy. I o poranku. Więc pewnie jest tuż obok.
* * *
Powolne olśnienie zaczęło się wczoraj na balkonie. Patrzyła na ogród. Myślała o swoim zmęczeniu i o tym, ileż to cudów musiałoby się stać, żeby dała radę. Prosiła Go o pomoc. Daj mi sił...
Ale w którymś momencie zorientowała się, że nie. Że wcale nie. Że ona nie chce dostać siły. Ona ma swój własny plan na to, jak to ma wyglądać. Ona nie chce dostać siły. Chce dalej być zmęczona i odpocząć. Móc odpocząć. Nie musieć się spieszyć choć przez chwilę. Na myśl o tym, że miałaby od Niego dostać jakieś siły "extra"... ogarniało ją jeszcze większe zmęczenie.
To bez sensu - pomyślała - W ten sposób to my się nigdy nie dogadamy. Ale ta szczerość boli. Tak sobie uświadomić, że wcale się nie chce tego, o co się prosi. I jak tu się dziwić, że się nie dostaje... :P Ech... nie wiem, to może zrób coś, żeby mi się chciało mieć siłę? Żebym to jakoś ogarnęła...?
Nie ograniczajmy możliwości Boga swoimi planami.
* * *
Siedziała w kuchni, rozmawiała z S. Przyszedł na chwilę R., też porozmawiał. Pośmiali się. I R. mówi: dobra, muszę jeszcze do nich pójść chwilę pogadać... <chwila zastanowienia> nie... chyba chcę. No, chcę, tak.
* * *
Leżała w łóżku. Zasypiała...
...a gdyby tak powiedzieć sobie, że chcę? Nie że "muszę napisać teraz te prace", tylko że "chcę je teraz napisać". Właśnie tego dnia i w tych godzinach? Kurczę, po co ja studiuję. Przecież wiem, ostatnio sobie przypomniałam. No, postaram się jutro mówić sobie, że chcę. Iść. Pisać. Pisać. Pisać. Czytać. Achchchchch.
* * *
Rano siedzieli w ciszy. Rozmawiali z Nim. Nagle przypomniała sobie swoje nocne rozmyślania. No tak... chcę. Chcę. Chcę. A przynajmniej chcę chcieć, a to już coś...
Wyszła, szła do biblioteki. Jak już tyle razy w tym roku... teraz niby wakacje, a ona dalej do tej biblioteki. I nagle przypomniało jej się przedwczorajsze kazanie. Aaa...! jestem księżniczką! Czy ja idę dziś tą ulicą jak księżniczka? Jak dziedzic królestwa? Nie. Ups... No to głowa do góry, nie musimy się bać...!
Chwilę później zorientowała się, że no właśnie. Jesteśmy dziedzicami niezależnie od wszystkiego. I jej się może nawet nie udać tego napisać, i pół życia może się rąbnąć, i wszystko może szlag trafić. A dziedzicami jesteśmy i tak. O Matko Święta, TO NIE MA ZNACZENIA. Hallelujah, od razu lepiej się idzie. Idzie, bo chce. A nie dlatego, że od tego zależy jej szczęście. Jakieś zadowolenie czy coś... to tak. Ale szczęście? Nie.
Świat jest piękny.
* * *
No i siedziała w tej bibliotece. Pisała kolejną stronę pracy.
I nagle przypomniała sobie, o co się wczoraj modliła. Żeby chciała mieć siłę.
No, to ma. Chce mieć siłę i w dodatku dostała ją od razu, już bez proszenia.
On jest.
On działa.
Coś podobnego. Ech, niby w to tak wierzy i "ten tego", a jednak zawsze jest nieco zaskoczona...
Sto łask w każdym momencie
Sto razy więcej niż mógłbym chcieć
Wciąż mi dajesz w prezencie
Bym w całej pełni mógł życie mieć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz