Piękna sesyjna sinusoida. Raz lepiej, raz gorzej. I nie chodzi o zaliczanie, bo póki co, to zaliczałam to zaliczyłam śpiewająco... i straciłam głos... i pięknie chrypię. Cóż poradzić. Dobrze, że uczę się sama i raczej nikt nie jest skazany na mój śpiew, bo nie brzmi najpiękniej ;-). No ale póki co to były te prostsze zaliczenia.
Tymczasem mnożą się plany na wakacje i to takie "co muszę/chcę zrobić w Warszawie". I zaczyna ich być niebezpiecznie dużo i przestają się mieścić. No cóż, może jakoś się uda... ;-) i tak idą marzenia, marzenia, na szczęście pamiętam, żeby je sobie zapisywać, bo potem zapomnę, a tu... wciąż sesja.
Aktualnie sinusoida znajduje się na dole. Autentycznie nie mam pojęcia, jak ja dam radę się nauczyć na te egzaminy. Bo mam jeszcze trzy. W piątek, poniedziałek (HS!) i wtorek. Trochę słabe, te nie-haesowe mogły by być np. w zeszłym tygodniu i już bym miała od tego święty spokój. A tak to nie mam pojęcia jak podzielić czas, co robić, czego nie robić... ratunku!
No ale dobrze, jakoś to będzie, bo musi być. Nawet chyba będzie dobrze. Wprawdzie nie mam pewności, ale... tak jakoś niemrawa nadzieja się kołata od jednej strony mózgu do drugiej. No bo Panie Boże, dobrze wiesz, że od 3 lat chcę iść na pielgrzymkę i w te wakacje specjalnie wszystko ustawiałam tak, żeby mi nie kolidowało. Więc może nie stwarzać kolejnej przeszkody. I chcę pojechać pomilczeć. Więc może jednak lepiej, żebym zdała ;-). I chcę odpocząć...
Z Nim potrafię więcej niż umiem. AMEN! :D
OdpowiedzUsuń