Z cyklu "nie-święta Marcysia". Znaczy, takiego cyklu dotychczas nie było, ale kto by się przejmował...
Zazdro. Zazdrość. Paskudne uczucie. Serio.
A to wszystko dlatego, że życie jest takie fajne! Takie cudowne, że po prostu już nie da się nic z niego wywalić, bo wszystko, co robię, mi się podoba. A nawet jak nie, to jakoś niespecjalnie chcę to rzucić. No więc życie jest takie cudowne, a ja zamiast tańczyć z radości to patrzę naokoło i co widzę? Mnóstwo szczęśliwych ludzi! Wspaniały widok! Ale uwaga-oni robią inne fajne rzeczy. I to jest słowo-klucz. Inne.
I wtedy rusza machina zazdrości. Że ja też tak chcę. Ale już nie mam gdzie wsadzić! :) więc zazdroszczę. A o tym, że moje życie takie cudowne to już pamiętać nie łaska...? No właśnie nie. Bo po co, skoro można się powkurzać. A to w zasadzie przecież fajnie, nie chcieć nic wywalać z życia.
Co nie zmienia faktu, że nieustanne wybieranie między bardzo fajnym a bardzi fajnym zaczyna być męczące. I to beznadziejne poczucie, że przez każdy wybór coś w życiu tracę...i co z tego, że na rzecz innych fajnych rzeczy?
Cóż. Ktoś mógłby powiedzieć: MOŻE SOBIE BYĆ. A ja tak nie umiem :( Smuteczek.
Zazdrość jest do kitu. Ja chcę być szczęśliwa! Chcę się jak normalny zdrowy człowiek cieszyć tym, że robię fajne i dobre rzeczy. (O, wiem, czego chcę! Świętujemy!)
Więc może jednak chcę coś wywalić. Poczucie frustracji.
Chcę więcej.
OdpowiedzUsuńTej serii oczywiście! :D
Serii "nie-święta Marcysia"? Wiesz, robię, co mogę, ale czasem nie wychodzi... ;)
Usuń