Dziś znów na Polu Mokotowskim znalazłam to, czego szukałam już wcześniej. Znów w innym miejscu, niż szukałam ;).
Ludzie się boją samotności.
I uciekają od niej, gdzie tylko mogą.
Robią wszystko, żeby się przed nią zabezpieczyć.
Skutek jest taki, że mając setki albo i tysiące znajomych na fejsbuku, rozmawiając godzinami przez telefon, czaty, skajpy z tak wieloma osobami... w głębi duszy dalej są samotni.
* * *
W tym roku u mnie w parafii zamiast akademickiej Drogi Krzyżowej są Adoracje Krzyża.
Z ładnymi pieśniami, na głosy, instrumentalnie, skrzypce pierwsze i drugie, obój, ślad gitary, klawiszy. Ładnie.
Ale na początku adoracji krzyż leżał i nic. Nikt nie podchodził. Pewnie prawie każdy rozmyślał, czy już można, czy nie, przecież nie będę pierwszy, poczekam jeszcze chwilę. I tak dalej. Ja tak myślałam.
Pomyślałam sobie wtedy, że to paradoksalnie bardzo podobnie jak te dwa tysiące lat temu. Niby wiemy, że powinniśmy podejść, ale nikt pierwszy nie podejdzie.
I rezultat jest taki, że nikogo przy krzyżu Jezusa nie ma.
* * *
Ludzie boją się samotności. Niezależnie od tego, czy w cokolwiek wierzą i czy chodzą do kościoła.
I ukrywają ją [samotność] najgłębiej jak się da. Byle tylko nie wylazła na wierzch.
I mamy nadzieję, że zniknie.
Ale ona sama z siebie nie znika. I nie zniknie...
* * *
A gdyby tak podejść do tego krzyża, przy którym nikogo nie ma...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz