I tak sobie myślę, że zawsze o Wielkim Poście myślimy w klimacie smutku, wyrzeczeń, najgorszy czas roku, nie można śpiewać Alleluja, chodzić na imprezy...
A ja dziś doszłam do wniosku, że Wielki Post to taki przedłużony moment tuż-przed-zjedzeniem kawałka czekolady. Znacie to uczucie, prawda? Jak się sięga po ogromną łyżkę przepysznej Nutelli. Parę miesięcy temu zastanawiałam się z Gosią, kiedy jesteśmy bardziej szczęśliwi: tuż-przed-zjedzeniem tej łyżki Nutelli czy w trakcie jedzenia... i nie wiemy! :D
I Wielki Post to trochę taki czas. Że już wiemy, że Wielkanoc tuż-tuż, zaraz Zmartwychwstanie, tylko trzeba ten moment jeszcze poczekać. Umyć ręce przed jedzeniem :) i przygotować się należycie do celebracji uczty, bo przecież Nutelli nie je się tak po prostu, zachłannie. Jak się trochę poczeka, to lepiej smakuje :).
I jeszcze coś.
Wymyślamy Bóg wie jakie postanowienia, kombinujemy, jakby tu się najbardziej poprawić, jak być doskonałym, jak tu się Bogu przypodobać, żeby nam zaczął w życiu błogosławić. A jednocześnie tymi postanowieniami czasem stawiamy granicę: Panie Boże, to ja się tu zmienię i będę lepsza, ale Ty dalej nie wchodź. Nie warto, tu się nie wchodzi.
I tak się spinamy, żeby dać radę. A potem... jak jest - wszyscy wiemy. Tak sobie myślę, że to absurdalne, że staramy się w Wielki Post, a potem są Święta i o swoich postanowieniach zapominamy. Przychodzi Zmartwychwstanie, a my sru, zjazd do bazy, koniec Wielkiego Postu to i koniec postanowienia. I jeszcze ta frustracja, że nie udało się zmienić. Że znów się pokłóciłam, że znów zapomniałam, że znów olałam drugiego człowieka. I mówię "Panie Boże, nie możesz do mnie przyjść, bo jeszcze nie jestem gotowa, jeszcze nie jestem doskonała".
A może w tym wszystkim chodzi o to, żeby jak dzieciak się wpakować Bogu na kolana, oprzeć się o Niego, usłyszeć Jego bijące serce i opowiedzieć absolutnie wszystko o wszystkich swoich problemach, marzeniach, trudnościach, radościach i zwątpieniach. Powiedzieć: "Panie Boże, Ty wiesz lepiej ode mnie, że nie jestem doskonała. Ale Ty możesz mi pomóc. Możesz i chcesz, i to jest super!". I poczekać, co się stanie, co On na to poradzi :).
I Wielki Post to trochę taki czas. Że już wiemy, że Wielkanoc tuż-tuż, zaraz Zmartwychwstanie, tylko trzeba ten moment jeszcze poczekać. Umyć ręce przed jedzeniem :) i przygotować się należycie do celebracji uczty, bo przecież Nutelli nie je się tak po prostu, zachłannie. Jak się trochę poczeka, to lepiej smakuje :).
I jeszcze coś.
Wymyślamy Bóg wie jakie postanowienia, kombinujemy, jakby tu się najbardziej poprawić, jak być doskonałym, jak tu się Bogu przypodobać, żeby nam zaczął w życiu błogosławić. A jednocześnie tymi postanowieniami czasem stawiamy granicę: Panie Boże, to ja się tu zmienię i będę lepsza, ale Ty dalej nie wchodź. Nie warto, tu się nie wchodzi.
I tak się spinamy, żeby dać radę. A potem... jak jest - wszyscy wiemy. Tak sobie myślę, że to absurdalne, że staramy się w Wielki Post, a potem są Święta i o swoich postanowieniach zapominamy. Przychodzi Zmartwychwstanie, a my sru, zjazd do bazy, koniec Wielkiego Postu to i koniec postanowienia. I jeszcze ta frustracja, że nie udało się zmienić. Że znów się pokłóciłam, że znów zapomniałam, że znów olałam drugiego człowieka. I mówię "Panie Boże, nie możesz do mnie przyjść, bo jeszcze nie jestem gotowa, jeszcze nie jestem doskonała".
A może w tym wszystkim chodzi o to, żeby jak dzieciak się wpakować Bogu na kolana, oprzeć się o Niego, usłyszeć Jego bijące serce i opowiedzieć absolutnie wszystko o wszystkich swoich problemach, marzeniach, trudnościach, radościach i zwątpieniach. Powiedzieć: "Panie Boże, Ty wiesz lepiej ode mnie, że nie jestem doskonała. Ale Ty możesz mi pomóc. Możesz i chcesz, i to jest super!". I poczekać, co się stanie, co On na to poradzi :).
Ulica Kubusia Puchatka, znalezione dziś. |
Z Wielkim Postem jest trochę jak z rekolekcjami. Traktujemy Go jak taki reset, czasem oderwanie się, a po tym wszystkim wracamy do starych nawyków i zachowań.
OdpowiedzUsuńDlatego mam nadzieję, ze moje "let it shine" będzie trwało dużo dłużej.
Poza tym nigdy nie wiemy tak na dobrą sprawę, w którą stronę się zmienimy.
Może trochę tak. Aczkolwiek w tym roku pierwszy raz w życiu czuję się tak, jak na początku rekolekcji. W sensie, te same uczucia, obawy i wszystko. Niesamowite, myślałam, że bez oderwania od rzeczywistości to niemożliwe. A jednak.
UsuńNigdy nie wiemy, w którą stronę, ale jeżeli z Nim, to ja ufam, że w tę, co trzeba ;)
Zapomniałaś o tym, że nie ma rzeczy niemożliwych? :)
UsuńZapomniałam :D na chwilę.
UsuńWłaśnie przed chwilą sobie przypomniałam, bo nagle zaczęła mnie interesować historia starożytna. Pan jest wielki! :D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń