Niewiele ponad tydzień temu spotkałam Ich...przyszłam do nich i to, co stamtąd wyniosłam to to, że spotkałam ludzi. Dobrych ludzi. Chociaż najczęściej inni ludzie (i ja też!) na nich krzywo patrzą. Oni pokazali mi, że są ludźmi. Dzisiaj jednemu z nich sama to mówiłam. Że jest człowiekiem. Że wciąż jest człowiekiem.
Bezdomni.
Zaczęło się od tego, że po ostrej kłótni z Bogiem poszłam służyć i czerpać w diakonii ewangelizacji*. Myślałam sobie ale w sumie fajnie. Będziemy iść do ludzi nieznanych i obcych, do bezdomnych, do biednych, do jakiegoś marginesu, będziemy mogli z nimi rozmawiać. Ale super. Marzę o tym! Naprawdę marzyłam.
W grudniu zdarzyła nam się taka akcja, że mieliśmy pomóc w rekolekcjach w hospicjum dla bezdomnych. Myślałam sobie super! znalazło się dla mnie zadanie, żebym grała na gitarze w trakcie adoracji. Reszta będzie śpiewać, modlić się z nimi. Fajnie.
I się rozchorowałam. Nawet stwierdziłam sobie w duchu, że to dobrze. Bo w sumie się trochę...boję? Żadne boję. Wstydzę. Nie chcę ich widzieć. Kim oni są, że mam do nich iść? Co ja im powiem? Że Jezus ich kocha? A oni nie mają domu?!
A jednak, trochę wbrew sobie, poszłam. Trochę chora, ale do grania gardło nie potrzebne. Nic im nie musiałam mówić, bo to nie było moje zadanie. Ja dla nich grałam. Dla nich i dla Niego. I to było super. Patrzyłam sobie na nich, patrzyłam sobie na Jezusa w monstrancji i myślałam. I taka myśl, która mi cały czas wtedy towarzyszyła Przyszłam do bardzo dobrych ludzi.
Trochę myślałam wcześniej, że skoro to będzie hospicjum dla bezdomnych, a nie jakiś barak... to że oni tak naprawdę nie będą bezdomni. Okazało się, że to jakaś hala, trochę czysta trochę nie, przesiąknięta tym zapachem, od którego w tramwaju czy autobusie się wszyscy odsuwają... A więc jednak wciąż bezdomni.
I ta myśl: Przyszłam do bardzo dobrych ludzi. Przyszłam do ludzi. Oni też są ludźmi. Tak jak ja. Ja się niczym specjalnym nie zasłużyłam, że jestem jaka jestem. Mogłabym być na ich miejscu. Albo nawet gorzej.
Potem trochę z nimi rozmawiałam. Bardziej słuchałam niż mówiłam. Oni też są ludźmi. Oni są ludźmi. To było niesamowite, jak na tej adoracji oni się modlili. Po swojemu trochę. Ale podchodzili do grupek, które się za nich modliły. Mogli nie podejść. Mogli nie próbować wierzyć.
To miałam napisać przed Świętami.
* * *
Dzisiaj. Około 20. Stoję sobie na przystanku, trochę mi zimno, czekam na tramwaj do domu. Jakiś pan, chyba bezdomny, się mnie pyta, czy coś jedzie, bo on nie widzi. No, jedzie, ale skręci, nie nasze. Pan czeka na 17. Ja też. No dobrze, czekamy razem. Poprosił, żebym mu powiedziała, jak będzie jechała 17, to on sobie usiądzie tam, gdzie odrobinkę cieplej. Dobrze.
Przepraszał mnie stokrotnie za to, że śmierdzi, za to, że przeklina, za to że... i dziękował mi niezliczoną liczbę razy za to, że mu pomogłam. Jakby to było takie trudne, spojrzeć czy jedzie tramwaj, marna pomoc. Więc czekaliśmy na tę 17. Czekamy, czekamy. A pan opowiada. No cóż, posłucham, zimno tak i ciemno, to książki nie wyjmę.
Opowiedział mi, że ma synka, Adrianka. I że tak mu trudno z tym, że pije. I że to bez sensu. Słuchałam go, chwilami przytakiwałam, bo szukał potwierdzenia, czy dobrze mówił. Mówił dobrze. Mówił tak mądrze, że...no, zdziwiona byłam. Za którymś razem jak mi dziękował to powiedział, że a mógł... bo ma mnóstwo żyletek ... Dobrze, że tego nie zrobił.
Powiedział, że nie wie, czy dobrze. Że nie wie, czy jeszcze jest człowiekiem.
"Jest Pan człowiekiem." To jedyne, co mogłam mu powiedzieć... ta bezradność. Myślałam sobie o tym, że po rekolekcjach dla bezdomnych tak bardzo chciałam z nimi więcej być, niż tylko wtedy w sobotę. No to teraz mam. Jestem. I że ledwie co na nowo nauczyłam się tego, że Oni też są ludźmi.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, przyjechała 17. Powiedziałam mu na pożegnanie, że pomodlę się za niego, dobrze? Odpowiedział "Nie musi Pani" "Ale chcę".
Poczułam się jak wzorowa chrześcijanka, powiedziałam do widzenia, wsiadłam razem z nim do tramwaju i zadowolona z siebie powędrowałam na miejsce na samym końcu.
I mnie tknęło.
Taka ze mnie wzorowa chrześcijanka? To czemu wsiadając do tramwaju zrobiłam wszystko, żeby ludzie nie zauważyli, że życzliwie z nim rozmawiałam? Czemu usiałam tak daleko od niego?
Wróciłam na sam początek tramwaju. Usiadłam obok niego. Porozmawiałam. Jechałam 3 przystanki. On 14. Ale akurat jak dojechaliśmy do mojego to on opowiadał o białych siostrach (Matki Teresy) i pomyślałam, że w sumie to chcę posłuchać. I tak przejechałam... oj, daleko.
Byłam. Siedziałam obok niego, żeby słuchać i słuchałam. Patrzyłam na niego najlepiej jak potrafiłam, chociaż przychodziło mi to z trudem. Rozmawiałam z nim przyjaźnie czując na sobie spojrzenia połowy tramwaju. Jakie to było trudne. Przestałam patrzeć na ludzi na wszelki wypadek. Niech sobie myślą...
No i jak zwykle. Nie ja jego "zewangelizowałam", tylko on mnie. Zawsze tak wychodzi ;). Opowiadał mi o białych siostrach. Zastanawiał się na głos, dlaczego one takie są. Takie wspaniałe. Czemu u nich zupa taka dobra (fasolowa dobra jak fasolka po bretońsku). I - uwaga - cytat "Chyba tam Jezus jest". O...cholera. Gościu, skąd Ty masz taką wiarę?
Nauczył mnie też, że obrazów Matki Boskiej się nie kradnie. Ani Jezusa. Opowiadał o swoich Świętach Bożego Narodzenia, że w tajemnicy przed [tu nie zrozumiałam kim. ale komuś powiedział, że idzie gdzieś tam, a w rzeczywistości...] wziął obrazek Matki Boskiej, siedział sobie nad nim i płakał. I zjadł jednego śledzia, bo więcej nie miał.
Opowiedział mi też dużo innych rzeczy. Przedstawił mi się, Przemek ma na imię. Spytał się, czy możemy przejść na "ty". Marcelina. Oburzył się jak chwilę później powiedziałam przez przypadek per "pan".
Dziękował mi, że nie wstydzę się z nim usiąść i tak normalnie pogadać. Że jestem taka otwarta. A ja sobie myślałam Boże, jak strasznie się wstydzę... Ale na dobrą sprawę już wstydziłam się wstydu. A nie tego, że rozmawiam. Mówił, że to rzadkie. Że mu tego brakuje. I że "Marcelinka...mogę powiedzieć Marcelinka? (tak) Ty szanujesz Boga. To rzadkie. Ale widać po zachowaniu".
Chciałam mu coś dać. Żeby pamiętał, że jedna taka kiedyś przez chwilę przemogła wstyd i z nim rozmawiała. Dałam mu swój ulubiony obrazek, który noszę w portfelu, z prymicji o. Jacka. Mam drugi w domu. Jest na nim...
"Dała mi pani Pana Jezusa." |
Zaczął wołać do jakiejś pani w tramwaju, czy widzi, co on dostał. Miałam ochotę go uciszyć, żeby nie wołał. Żeby już wsi nie robił, że tak powiem. Pani widziała. I... ucieszyła się. Powiedziała, że to dobrze. I przytaknęła na stwierdzenia pana Przemka, że "On umarł za nas"
Nic lepszego nie mogłam mu dać...
Boże, daj mi otwartość. Daj mi miłość i życzliwość do każdego człowieka, a zwłaszcza do tych, którzy jej na co dzień nie mają. Spraw, bym była dla nich i nie myślała wtedy o tym, że inni się dziwnie patrzą. A jeśli już tak myślę - żebym potrafiła się przemóc i widzieć w drugim człowieku Ciebie.
*diakonia ewangelizacji - jedna z małych grup w Kontakcie, takiej wspólnocie akademickiej, w której jestem od mniej więcej pół roku. Kontakt się modli i wielbi Pana, a mniejsze grupki robią, do czego są posłane ;) muzyczni śpiewają, porządkowi porządkują, wstawiennicy się modlą wstawienniczo...itd... a ewangelizacyjni ewangelizują. Proste? ;)
WOW.
OdpowiedzUsuńTyle mam do powiedzenia. Albo aż tyle. Nie umiałabym tak. Nie zrobiłabym tego co Ty. Chyba.
Wiem, że nie masz żadnych powodów do wstydu. I, że odwaga w takiej niby normalnej, codziennej sytuacji, jest naprawdę godna podziwu. I, że niektórzy (na przykład ja) moglibyśmy wziąć z Ciebie przykład.
Na dobrą sprawę...sama się sobie dziwię. Na każdym przystanku miałam ochotę wysiąść i uciec.
UsuńA pan Przemek tam, gdzie miał wysiąść stwierdził, że jeszcze ze mną pojedzie dalej i się potem wróci...i tak zrobił. I to był...trudny moment. Bo jednak się wstydziłam i niespecjalnie chciałam jeszcze dłużej jechać...