Zaczyna się panika pierwszorocznego studenta. No, może jeszcze nie panika. Ale taki... niewyraźny, amebowaty i nieodkryty strach. Wszak mamy już maj. A skoro maj, to znaczy, że zaraz będzie czerwiec. A z czerwcem na studiach łączy się... sami-wiecie-co. Sesja.
Usiadłam sobie 1.05, w piątkowy, słoneczny...? nie, nie było słońca... w piątkowy pochmurny poranek. Wzięłam wszystkie książki do starożytności na biurko, policzyłam strony bez przypisów, bibliografii i starożytnego Wschodu, który Bogu dzięki już zdałam w sesji zimowej. W miejsce liczby 5058 pojawiła się liczba 4130. Cóż, zawsze lepiej. No ale dobrze, to wciąż dużo, nieważne, podzielić przez 31, bo wypadałoby przeczytać w maju, a w czerwcu już powtarzać... 134 strony na dzień. Hm. Dużo.
No i pojechałam na majówkę do Grecji!
...starożytnej Grecji...
Przeczytałam coś koło 300 stron. A zatem nawet siedząc prawie całe dnie nad starożytnością ledwie daje radę zrobić 134 strony... i to jest ten moment, w którym student I roku jeszcze ma nadzieję, że mu się uda, a jednocześnie odkrywa, że prowadzący mówiąc, żeby się za to wszystko zabrać wcześniej, mieli rację. Mieli cholerną rację...
No ale z drugiej strony halo, to jest nienormalne. Czytam tę Grecję, demokracja ateńska, temat chyba każdemu chociaż z nazwy znany. Jak ktoś pamięta coś więcej to mu się majaczy jakieś Zgromadzenie Ludowe, Rada Pięciuset, może jakiś archont, strateg...
...wiecie, że można o tym napisać 200 stron? Można nawet więcej, można całe tomiszcza, i takie tomiszcza pewnie są, ale ludzie, ja czytam podręcznik dla studentów. Umówmy się, że chyba nie każdy historyk musi być aż takim specjalistą od demokracji ateńskiej. Co lepsze - jeszcze żeby na tych 200 stronach było...jakoś tak, bez lania wody... ależ skąd! Najpierw 50 stron "Czym była ateńska demokracja?", potem 100 stron "Praktyka demokracji", a potem jeszcze kolejne 50 "Ateny i idea demokracji".
Z mojego punktu widzenia można to było skrócić o połowę :). No ale dobrze, tak to się już przy czytaniu powtarzało i utrwalało, jakieś plusy są... ;)
* * *
No dobrze. Zatem 134 strony na dzień. Dziś przeczytałam 10, jutro na 3 dni wyjeżdżam (nie tam, że sobie dla fanu, na objazd naukowy... ;))... no i będzie. Fajnie. Ale ale, okazuje się, że starożytność to nie jedyny egzamin, który muszę zdać w najbliższym czasie. Bo jeszcze dwie prace roczne (<wszystko przez tutora...>), semiotyka, GAL na matmie... i gdzieś tam zaliczenia z łaciny po drodze. Świat taki piękny! :)
A żeby było fajniej no to jeszcze mam obóz! :) Obóz akurat jest fajny. Tylko nie ma komendanta...jeszcze. Ale się znajdzie ;). Na szczęście w ZHRze jest dużo dobrych osób. I ogarniętych. Które nawet jak nie mogą być komendantami, to mogą go poszukać. Miło... ;)
Najlepsze jest to, że w zasadzie to... mi się to wszystko podoba! Nawet starożytność u PJ-a, bo jestę wędrowniczkę, a wędrowniczki mają to do siebie, że lubią wyzwania. I naprawdę, jakoś tak z jednej strony strach i lęk, bo co to będzie, a z drugiej... powiew przygody. Chciałoby się napisać Przygody, ale nie, nie przez wielkie "P", bo to przygoda intelektualna. W sumie rzadko mi się takie zdarzają. Wolę takie w górach. Przynajmniej jest ładnie.
* * *
A tak to na majówkę jeżdżę do Grecji. Starożytnej Grecji.
A, jeszcze jest druga najlepsza rzecz. Tydzień temu się zorientowałam, że powinnam z tego wszystkiego wpadać w jakąś głęboką depresję... bo przecież to wygląda strasznie z boku, a poza tym zawsze tak miałam, że wpadłam w depresję. Ale nie! Jak na złość cały mój środek tańczy i śpiewa. Coś niesamowitego ;)
Znaczy...dziś trochę przestało. Ale nie całkiem. TGD chodzi po głowie non stop. Uratowani, Nadejdzie dzień. Wariactwo.
Wiosna idzie...a nawet już jest ;).
A jutro wyjeżdżam. Na "biwak-niespodziankę". Organizuje Instytut Historyczny UW. Objazd naukowy I roku. Wiadomo, dokąd (Płock) i wiadomo, o której skąd wyjeżdżamy. I że wracamy w czwartek. I koniec. Nie wiemy, gdzie będziemy spać, co będziemy jeść (i za ile...? ;)), co będziemy robić. Czuję się, jakbym jechała na "biwak-niespodziankę".
Zatem śpiwór, karimata, namiot, łuk do polowania na dziki i można jechać! :)
Pozdro! ;)
Uśmiechy! :)
PS Tak, zamiast to wszystko pisać mogłam przeczytać kolejne 5 stron starożytnej. Mogłam.
Łoł podziwiam. Ja nigdy nie lubiłam czytać, za to matma szla mi spoko.
OdpowiedzUsuńpodoba mi się myśl o polowaniu na dziki. Co jadłaś więc?
OdpowiedzUsuńTo zależy, którego dnia...
Usuńno i jednak na obiadach byliśmy w miasteczkach/miastach.
Co nie zmienia faktu, że wcale nie mieszkaliśmy w mieście i wcale nie było tam sklepu. Las, jezioro, podobno sarny tam można spotkać... sympatyczne miejsce :)