Niniejszy post jest niejakim pożegnaniem z tym, co było i powitaniem tego, co będzie.
Ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak bym chciała, żeby się nazywał mój blog. Ktoś mógłby pomyśleć, że to bez sensu, przecież mam już jeden, od paru lat w dodatku, prowadzony nawet całkiem regularnie ostatnimi czasy... nawet można by się pokusić o stwierdzenie, że ten blog ma już swojego rodzaju markę (chociaż może nie na rynku), w końcu 353 lajki na facebooku nie chodzą piechotą... więc o co chodzi? Chodzi o to, że chyba w którymś momencie weszłam w jakiś nowy etap życia i ten blog się zmienił. Już nie jest tylko o uśmiechaniu. Owszem, jest o radości życia, całkiem dużo nawet. Ale.
Ale zdarza się też o smutkach.
Albo zdarza się tak po prostu.
Z bloga, który mówił, jak zostać szczęśliwym człowiekiem (umieram, jak czytam stare posty) stał się blogiem o tym, jak Marcysia jest człowiekiem. Całkiem szczęśliwym, fakt, ale w granicach normalności, tzn. czas kryzysu też się zdarza. Masz ci los. Od razu mi się włączyło "ale przecież kryzysy są dobre. bo dzięki nim się rozwijamy." i tak dalej. Jasne, są. No i dobrze. I może na tym dziś skończmy temat.
W każdym razie. Nazwa przestała mi się podobać (Uśmiechajmy się!). Tak, uśmiechajmy się, to dalej mój postulat do świata. Ale brzmienie mi się nie podoba. I już. Taki mój kobiecy humor, że gust mi się zmienił i mi się nie podoba.
Może dlatego, że wydoroślałam (cokolwiek to znaczy) i już "Uśmiechajmy się!" brzmi dla mnie dziecinnie (cokolwiek to znaczy). Nawet nie wiem, czy to dobrze, czy to źle. Zresztą co za różnica, może to ani dobrze, ani źle, najpierw trzeba uznać to, że to po prostu jest.
I nadszedł czas na zmianę.
* * *
W sumie nie jest to wcale takie proste, jak myślałam, że będzie. Skończyć coś. Nawet jak zaczynam coś nowego. Bo koniec końców, po wielu rozważaniach, postanowiłam zacząć od zera. Od nowa.
I coś się traci. Z tego starego. Choćby te 353 lajki na fejsie. I prawie 30 tysięcy wyświetleń. Niby pisałam dla siebie... ale nie ma co udawać, że to robi wrażenie. I jest trochę ważne. Nie najważniejsze wprawdzie, ale trochę ważne.
Traci się różowy kolor i stare posty (ale nie, nie kasuję tamtego z Internetu, będzie można czytać :)). Traci się charakter, który już jakiś był. Historię. Zmiany, które już były. To, jak bardzo widać, jak się zmieniałam (uwierzcie mi, widać. choćby po stylu pisania).
Ale chyba coś się zyskuje, taką trochę czystą kartkę do zapisania. Poza tym tamta historia nie zniknie. Nawet jakby zniknęła z internetów. To, co było... było. I nie da się tego tak całkiem wymazać.
Więc... zaczynam!
* * *
O czym będzie? O życiu. Tak, wiem, dosyć ogólna ta odpowiedź. Ale będzie naprawdę o życiu. Moim życiu. Całkiem szczęśliwym życiu.
Nie znikną uśmiechy z wykładów, ćwiczeń, zajęć. Nie znikną uśmiechy z duszpasterstwa, z rodziny, z życia. Bo te uśmiechy są integralną częścią mojego życia :).
Co się zmieni? W stylu pisania pewnie nic. Ja po prostu piszę tak, jak piszę. Co za truizm. Inaczej nie umiem.
Po prostu zmieniłam się ja. Już mam prawo się smucić. Denerwować. Wkurzać. Płakać. I nie mieć ku temu racjonalnych powodów. Po prostu mogę. Być sobą. Bo wkładanie siebie w nawet najpiękniejsze ramki ma to do siebie, że obcina rzeczywistość. I obcinane coś staje się iluzją. A rzeczywistość nad każdą iluzją, nawet najpiękniejszą, ma tę przewagę, że jest prawdziwa.
Więc eM po prostu jest. I może sobie być :).
I niech tak zostanie.